Jeszcze gorzej jest, jeśli porównać sytuację tysiąca złotych wobec euro, przesuwając półroczny okres porównawczy o miesiąc. Gdyby przeliczyć tysiąc złotych na euro 31 lipca 2008, czyli gdy euro w NBP było najtańsze w ubiegłym roku (3,2026), to mielibyśmy w portfelu 312,25 euro.

Licząc siłę nabywczą tysiąca złotych na koniec stycznia 2009, gdy złoty staczał się coraz bardziej, mielibyśmy już tylko 225,27 euro w portfelu. Strata: 38,6 proc. (licząc bez inflacji i wartości ewentualnych odsetek). Natomiast jeśli wziąć pod uwagę średni kurs euro NBP w środę, 18 lutego, to 1000 zł w portfelu warte już było tylko 204,09 euro.

To ponad 100 euro nominalnej straty w niespełna siedem miesięcy. To ważne dla bieżącej konsumpcji, siły napędowej gospodarki.

Sześćdziesiąt euro w górę czy w dół nie robi jednak tak dużego wrażenia, jak wydatki odłożone w czasie, czyli wszelkie lokaty, licząc z oszczędnościami emerytalnymi.

Reklama

Chudną nasze oszczędności

Według danych zebranych przez Analizy Online, wartość oszczędności gospodarstw domowych na koniec czerwca ubiegłego roku (lokaty bankowe, fundusze inwestycyjne, ubezpieczenia, fundusze emerytalne) wyniosła 671,9 mld zł. Jako że było to już w okresie gorszej sytuacji na giełdzie, w ciągu drugiego kwartału wartość oszczędności spadła o 13 mld zł, a więc o 1,9 proc. Jak szacowały Analizy Online, od szczytu wartości oszczędności Polaków, czyli od października 2007, spadek wyniósł 4,5 proc.

Różnice zaczynają robić się większe, jeśli liczyć je w euro. Na koniec czerwca 2008 mieliśmy zaoszczędzone 671,9 mld zł, czyli (licząc wg średnich kursów NBP) ponad 200,3 mld euro (kurs euro z ostatniego dnia czerwca). Dzięki wzrostowi kursu złotego w ciągu drugiego kwartału 2008 wartość oszczędności polskich gospodarstw domowych wzrosła z 194 mld euro, choć w złotych spadły – z 684,9 mld zł.

Te oszczędności potem nadal malały, m.in. ze względu na sytuację na rynkach kapitałowych i na koniec trzeciego kwartału (ostatnie dostępne zbiorcze dane Analiz Online) mieliśmy 670,9 mld zł oszczędności, razem z OFE. Miliard mniej licząc w złotych, w porównaniu z połową roku.

W euro – gorzej, bo już tylko 196,8 mld euro. Ubyło (nominalnie i bez uwzględniania spadków na giełdach) 3,5 mld euro na samej zmianie kursu złotego.

I co z tego, że zanosimy pieniądze do banku

Jeszcze gorzej zaczyna być, jeśli porównać wielkość tylko depozytów gospodarstw domowych, które – dzięki rosnącemu oprocentowaniu lokat w drugiej połowie roku – rosły jak szalone. Na koniec czerwca 2008 gospodarstwa domowe miały ponad 266,7 mld zł depozytów złotowych w bankach (dane NBP). Czyli, według kursu z końca czerwca – ponad 79,5 mld euro. Na koniec grudnia gospodarstwa domowe miały prawie 302,2 mld zł depozytów złotowych, czyli – licząc po kursie euro z końca grudnia – ponad 72,4 mld euro. W złotych przyrosło ponad 35,4 mld zł, ale w euro nic to nie dało: spadek wyniósł ponad 7 mld euro, tylko na zmianie kursu.

Słowacy śpią spokojnie. Bo mają euro

Jak podkreślają ekonomiści – wchodzenie do euro przy przeszacowanym kursie złotego ma swoje dobre (dla np. siły nabywczej) strony, ma też i złe (bo polskie ceny są mniej konkurencyjne wobec krajów już będących w euro, eksporterzy mają kłopoty i np. zaczynają spekulować na opcjach walutowych).

Gdyby jednak Polska wchodziła do strefy euro w połowie ubiegłego roku, a więc do ERM2 weszła w 2006 r., a więc nie tak dawno, gdy gospodarka pędziła do przodu, wynagrodzenia rosły, to wartość naszych zarobków nie spadłaby licząc w euro, tak bardzo, jak to się stało.

Nawet jeśli kurs wymiany nie był tak korzystny, jak w najlepszym dniu 2008 r., czyli 31 lipca. Nawet jeśli nie wiemy, co działoby się ze złotym podczas dwuletniego okresu próby w ERM2. Przykład Słowacji, która euro ma od początku roku każe przypuszczać, że takich szaleństw walutowych jak obecnie, by nie było.

Teraz mamy do czynienia z podobnymi problemami, jak inne waluty regionu – forint czy czeska korona. Jeszcze kilka miesięcy temu trudno sobie było wyobrazić wypowiedzi takie, jak wtorkowa wypowiedź premiera Donalda Tuska o możliwej formie interwencji na rynku walutowym, czyli sprzedaży euro ze środków napływających z Unii Europejskiej.

A polski rząd musi walczyć o złotego

W poniedziałek NBP opublikował raport o kosztach i korzyściach przystąpienia Polski do strefy euro. Sam raport jest przychylny dla euro, tak w średnim jak w długim terminie i pod tym względem nic nie różni się od raportu tego samego NBP z 2004 r. o konsekwencjach wprowadzenia euro w Polsce. Jednak prezes NBP Sławomir Skrzypek wypowiada się od poniedziałku przeciwko szybkiemu przystępowaniu Polski do ERM2, czyli poczekalni przed euro, w sytuacji niestabilnej waluty.

Na rynek trafiają więc zupełnie sprzeczne komunikaty o polskiej polityce wobec przyjęcia euro. Bo oto w środę szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski poinformował podczas spotkania Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, że zapadła decyzja dotycząca wejścia do mechanizmu kursowego ERM2 bez zmiany konstytucji. Wiadomo więc już, że od kilku dni prowadzone są rozmowy z Europejskim Bankiem Centralnym na temat wejścia Polski do systemu ERM2. Celem jest wejście do strefy euro w 2012 r.

W opinii Chlebowskiego, największą przeszkodą wejścia Polski do ERM2 może być sytuacja na polskim rynku walutowym. Jak cytował PAP, "daleko idąca deprecjacja złotego może dziś być głównym i - wydaje się - jedynym powodem, dla którego Polska może nie otrzymać zgody na przystąpienie do mechanizmu ERM2" - powiedział. Rząd uznał jednak, że plan wejścia do euro może „pomóc gospodarce ustabilizować sytuacje na rynku walutowym" – dodał Chlebowski.

Kilka godzin po środowej wypowiedzi Chlebowskiego Ministerstwo Finansów poinformowało, że ze względu na „bardzo atrakcyjny kurs złotego” przeprowadziło w środę operację wymiany części środków europejskim na rynku za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego. Jak podsumowała agencja ISB, w środę ok. godz. 16 za euro płacono 4,8161 zł, podczas gdy rano kurs euro wynosił 4,8735 zł. Jeszcze we wtorek rano wspólna waluta kosztowała 4,9135 zł.

Po czym w czwartek w Sejmie minister finansów Jacek Rostowski podkreślał, że szybkie wejście Polski do strefy euro jest najlepszym sposobem na walkę z kryzysem. Zdaniem ministra finansów przykład "słabości złotego, która zwiększyła znacząco nasze koszty obsługi długu", pokazuje jakie byłyby korzyści z wejścia do strefy euro."W tym roku, jeśli kurs pozostanie na poziomie 4,8 zł za euro, to będzie to kosztowało budżet państwa 1 mld 400 mln zł dodatkowych odsetek" - ocenił minister.