Chodzi oczywiście o Japonię. W ostatnich trzech miesiącach zeszłego roku jej gospodarka skurczyła się o 3,3 proc., co w przeliczeniu na stopę roczną - i przy założeniu, że nie był to kwartał z jakichś względów wyjątkowy - oznacza spadek o 12,7 proc. Na rynku wewnętrznym na popyt wpływa zmniejszenie zatrudnienia, a za granicą chętni na kupno eksportowanych przez Japonię towarów znajdują się w odwrocie.
Poza tym cudzoziemcy sprzedają japońskie akcje. A jak oblicza JPMorgan - uwzględniając saldo zmian inwestycji portfelowych, bezpośrednie inwestycje zagraniczne oraz zmniejszenie nadwyżki handlowej - w zeszłym roku Japonia odnotowała największy od 20 lat odpływ kapitału netto: 160 mld dol. A mimo to kurs jena nie słabnie. Przeciwnie, od końca 2007 roku umocnił się wobec dolara o prawie 20 proc. Większość tego wzrostu to efekt wycofywania się z tzw. carry trade, czyli transakcji bazujących na różnicach w stopach procentowych, choć z drugiej strony w okresie globalnego niedostatku kredytu umocnienie waluty kraju wierzycielskiego nie powinno dziwić.
Jest również prawdopodobne, iż odczuwające problemy finansowe gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa wycofują się z zagranicznych inwestycji, co także wspiera kurs jena. Japończycy byli przecież w ostatnich miesiącach sprzedawcami (w ujęciu netto) zagranicznych obligacji - i naprawdę mają ich jeszcze dużo do sprzedania: w rękach tamtejszego sektora prywatnego znajdują się aktywa zagraniczne, których wartość netto szacuje się na 1,7 biliona dolarów. W przyszłym miesiącu przypada koniec japońskiego roku budżetowego: to okres, w którym tradycyjnie dokonuje się rozliczeń inwestycji, zamyka pozycje inwestycyjne i dokonuje repatriacji zysków. W przyszłym roku ich skala może być jeszcze większa z uwagi na amnestię podatkową dla firm sprowadzających zyski z zagranicy. Tak więc silna pozycja jena może jeszcze potrwać. A to kolejny powód, żeby kupować japońską walutę - i sprzedawać japońskie akcje.