Pisałem w swoim komentarzu, że jeśli rząd nie wkroczy z jakimiś nowymi pomysłami to możemy pożegnać się z zeszłorocznym minimum na indeksie S&P 500 (intra day, bo w cenach zamknięcia zostało pokonane), a to wzmocniłoby sygnał sprzedaży. Okazało się, że byki były za silne, żeby dopuścić do takiego przełamania. Nie pomagały im jednak dane makro.

Dwa indeksy cen domów nie sygnalizowały poprawy. Indeks S&P/Case-Shiller spadł w grudniu o 18,5 proc. r/r (najwięcej w historii tego indeksu, czyli od 2001 roku) - takie mniej więcej były prognozy. Indeks cen nieruchomości podawany przez agencję rządową (OFHEO) spadł w ujęciu kwartalnym o 4,5 procent (najmocniej w historii), ale w ujęciu miesięcznym drgnął (0,1 proc.). Te dane nie wpłynęły na zachowanie rynku. Nie widziałem też wielkiego wpływu (jedynie drgnięcie) po publikacji przez Conference Board indeksu zaufania konsumentów. Spadł on gwałtownie (z 37,7 do 25 pkt.) do poziomu najniższego w historii.

Początkowo nie pomógł też bykom swoim wystąpieniem Ben Bernanke, szef Fed. Powiedział, że można oczekiwać końca recesji w 2009 roku i wzrostu gospodarczego w 2010 roku, ale tylko wtedy, jeśli działania podejmowane przez administrację, Kongres i Fed przywrócą wcześniej stabilizację w sektorze finansowym. Pozostałe jego uwagi nic nowego do obrazu sytuacji nie wnosiły. Zwrócono jednak uwagę na to, że nie mówi już o ożywieniu w drugiej połowie roku, a samo ożywienie warunkuje skutecznością pomocy rządu i Fed. Tego wcześniej w wypowiedziach szefa Fed nie było.

Na rynek akcji złe informacje niespecjalnie działały. Co prawda nie widać było interwencji rządowej (pewnie dlatego, że indeksy rosły), ale jednak Sheila Bair. szefowa Federal Deposit Insurance (gwarantuje depozyty bankowe) powiedziała, że banki amerykańskie mają wymagane przez prawo kapitały i byłaby zdziwiona, gdyby rząd był zmuszony je znacjonalizować. To podnosiło kursy akcji w sektorze bankowym. Generalnie jednak kupowano przede wszystkim przecenione akcje licząc na to, że dno na S&P 500 i NASDAQ nie odpadnie, a rząd (tak jak obiecał) niedługo przedstawi rewelacyjny plan pomocy bankom.

Na trzy godziny przed końcem sesji wypowiedział się znowu Ben Bernanke, szef Fed (odpowiadając na wątpliwości inwestorów). Stwierdził, że plan pomocy bankom może zwiększyć ilość akcji w obrocie tylko wtedy, jeśli gospodarka naprawdę poważnie zwolni, a w systemie finansowym powstaną kolejne, poważne straty. Tym oświadczeniem postawił kropkę nad i. Indeksy mocno wzrosły, co zwiększa szansę na obronę zeszłorocznego minimum na S&P 500 i NASDAQ. Wszystko teraz zależy od tego, co znajdzie się w rządowym planie, który ma zostać przedstawiony w tym tygodniu.

Reklama

W Polsce złoty rozpoczął we wtorek rano delikatną próbą osłabienia, ale trwała ona krótko. Owszem, kursy walut nieco wzrosły, ale były to wzrosty bardzo ograniczone.

Zagrożenie interwencjami rządu i NBP trzymało grających na osłabienie złotego w szachu. Zaszkodziły jednak naszej walucie dane makro. GUS poinformował, że stopa bezrobocia rzeczywiście wzrosła w styczniu do 10,5 procent, a sprzedaż detaliczna co prawda wzrosła, ale tylko o 1,3 proc. r/r (oczekiwano wzrostu o 3 procent). Dopiero po południu, kiedy to kurs EUR/USD zaczął spadać, kurs EUR/PLN nieśmiało ruszył na północ. USD/PLN nadal się stabilizował. Można powiedzieć, że była to tylko i wyłącznie nic nieznacząca korekta ostatniego spadku. Skończyła się zresztą około 16.00 i potem, na mało płynnym rynku, kursy walut spadały kończąc dzień niżej niż w poniedziałek. Pomagał duży wzrost kursu EUR/USD (popraw nastrojów na giełdach), ale mam też wrażenie, że krążące po rynku pogłoski, zgodnie z którymi zagranica będzie teraz grała na wzmocnienie złotego zaczynają znajdować potwierdzenie.

GPW rozpoczęła wtorkową sesję od ponad trzyprocentowego spadku indeksu WIG20, ale prawie natychmiast włączył się popyt redukując skalę spadków. Przykład czerpano z giełd europejskich, gdzie spadki były kosmetyczne. To musiało i u nas wyhamować podaż. WIG20 tracił jednak mocniej niż inne indeksy europejskie. Wystarczyło tam pogorszenie nastrojów, żeby indeks zaczął się osuwać, ale i ten ruch był też nieprzekonujący. Rynek szukał poziomu do stabilizacji, w której mógłby czekać na informacje z USA i znalazł go w okolicach 1.340 pkt.

Przed rozpoczęciem sesji w USA indeksy ruszyły na północ, mimo że nie widać było żadnej poprawy na innych rynkach. W dalszym ciągu wszystkim kierowała gra na rynku terminowym i arbitraż. Szczególnie mocno wpływał na WIG20 wzrost kursu TPSA. Nadal najgorsze były banki. Na kwadrans przed rozpoczęciem sesji w USA WIG20 testował już poziom poniedziałkowego zamknięcia. Co prawda zakończyliśmy sesję kosmetycznym spadkiem (0,3 proc.), ale było to po prostu zamkniecie neutralne – czekanie na rozwój sytuacji. Dzisiaj indeksy będą rosły.