Państwo powinno zwiększyć zaangażowanie w system gwarancji i poręczeń by banki mogły ożywić akcję kredytowa dl firm – wynika z opinii uczestników wspólnej debaty Związku Banków Polskich i „Gazety Prawnej” poświęconej kłopotom firm z uzyskaniem kredytu bankowego.

GP Kredyty można porównać, do tlenu, banki do krwi, a firmy do organizmu, a jeśli nie ma tlenu, to organizm umiera. Z przedsiębiorstw dochodzą głosy, że tego tlenu zaczyna im brakować. Postanowiliśmy zapoznać się z opiniami obu stron - zarówno banków jak i firm - jak wygląda sytuacja z akcja kredytową.

Krzysztof Pietraszkiewicz: Chciałbym przytoczyć parę twardych danych, by obalić część mitów, które ostatnimi narosły na rynku. Na koniec roku stycznia 2009 r. mieliśmy w sektorze bankowym 574 mld zł depozytów. Zasadniczy wzrost nastąpił po stronie gospodarstw domowych: z 331 mld zł do 342 mld zł.
W przypadku przedsiębiorstw depozyty spadły ze 151 mld zł do 144,8 mld zł.

Po stronie należności banków na koniec stycznia 2009 w porównaniu z końcem 2008 r. wzrosły z 638 mld zł do 666,6 mld zł. Kredyty dla gospodarstw domowych wzrosły zaś z 372 mld zł do 389,1 mld zł, natomiast dla firm z 225 mld zł do 233,4 mld zł.

W przypadku instytucji samorządowych odnotowaliśmy zaś wzrost z 17 mld zł do 20,6 mld zł. Jeśli zaś chodzi o kredytowanie mieszkalnictwa w czwartym kwartale ub.r., kiedy mieliśmy już do czynienia z sytuacją kryzysową. W tym okresie banki udzieliły takich kredytów na kwotę 13,18 mld zł, czyli o ponad 7 proc. więcej niż w ostatnim kwartale 2007 r., ilościowo wzrost wyniósł zaś 13,4 proc..

Reklama

W grudniu zadaliśmy bankom - które łącznie mają 64-procentowy udział w rynku kredytowym - pytanie, jakie są ich zdaniem prognozy na rok 2009? Uzyskaliśmy wówczas odpowiedź, że możemy oczekiwać 10-11 procentowego wzrostu akcji kredytowej w tym roku. Z tego zdecydowana większość miała dotyczyć kredytów dla gospodarstw domowych, natomiast wzrost akcji kredytowej dla firm powinien się wahać w granicach 2 proc.

Zdaniem bankowców, największy problem z dostępem do kredytów będzie dotyczył największych firm oraz małych i średnich przedsiębiorstw z tych branż, które na arenie międzynarodowej mają największe kłopoty finansowe.

W związku z tym postawiliśmy następujące tezy: polskiemu sektorowi bankowemu brakuje dostępu do długoterminowych pasywów zarówno na rynku krajowym jak i międzynarodowym by istotnie zwiększać akcję kredytową. Tym bardziej, że wiemy, iż potrzeby kredytowe budżetu Państwa, podobnie jak wielu innych krajów, w 2009 r. istotnie wzrosną. W związku z tym rozpoczęliśmy intensywne rozmowy z rządem i Narodowym Bankiem Polskim by wesprzeć mobilizowanie środków do kreowania akcji kredytowej.

Zaczęły już pozytywnie działać pewne elementy z pakietu zaufania, ale to instrumentarium okazało się niewystarczające. Istnieje pilna potrzeba wydłużenia tych instrumentów, ale także potrzeba by NBP wzorem innych banków centralnych, istotnie zwiększył podaż pieniądza rezerwowego na cele kredytowe.

Z drugiej strony rząd powinien pomagać NBP w tych działaniach, wspierając fundusze poręczeniowo-gwarancyjne zarówno te działające na szczeblach centralnych jak i lokalnych. Wiemy też, że część klientów, głównie małych i średnich firm nie może otrzymać kredytu, dlatego, że nie mają zdolności kredytowej. Mają wiarygodność, maja dobry projekt, ale nie maja owej zdolności. W takim przypadku trzeba zwiększać potencjał funduszy pożyczkowych.

Zdajemy sobie sprawę, że część przedsiębiorców na skutek perturbacji rynkowych będzie miała kłopoty finansowe. W związku z tym trzeba się poważnie przymierzyć do restrukturyzacji tych długów, które będą niespłacone wobec sektora bankowego na skutek zaburzeń w gospodarce europejskiej i światowej.

Trzeba przede wszystkim zmodyfikować rozwiązania podatkowe, by banki mogły sprzedać wierzytelności oraz wprowadzić rozwiązania pozwalające na szybkie układanie się banków z przedsiębiorcami. Nie jest, bowiem tak, że sektor bankowy nie jest zainteresowany kredytowaniem na skalę swoich możliwości. Żeby banki mogły kredytować firmy na większą skalę trzeba realizować sygnalizowane przez rząd i bank centralny programy wsparcia, o które od miesięcy wnosi sektor bankowy.

GP: A jak sprawa wygląda z punktu widzenia przedsiębiorców? Czy uzyskanie w tej chwili kredytu jest sprawą trudną?

Jarosław Szanajca: Uzyskanie w tej chwili kredytowania jest rzeczą niezwykle trudna. Jak wszyscy wiemy, nasza branża nie cieszy się w tej chwili sentymentem ze strony banków.

Problem leży jednak głębiej. Kwestia zasadnicza to przede wszystkim brak popytu. W tej chwili problemem są nie tylko kredyty na bieżąca działalność, ale tak naprawdę, by nie doszło do zapaści w branży, potrzebny jest popyt. W tej chwili popyt na nowe mieszkania wynosi zaledwie 15-20 proc. analogicznej sprzedaży roku zeszłego, licząc styczeń do stycznia. A w takiej sytuacji nie ma sensu finansować nowych projektów, które nie będą się sprzedawać.

Obecnie w bankach klimat jest taki, że poza projektami już finansowanymi, które trzeba dokończyć nie ma praktycznie szans na kredyt nowe inwestycje.

Zbigniew Jakubas: Zgadzam się, że popyt ustał. A stało się tak, dlatego, że w zeszłych latach wielu nabywców mieszkań brało “tańszy” kredyt w euro czy frankach szwajcarskich, ale teraz przy wysokim kursie mają problem. I ta panika skutecznie ostudziła apetyty nowych klientów.

Teraz klienci, którzy mogliby się stać stroną popytową, słysząc prognozy, że mieszkania w Polsce potanieją o 20, 30 a może nawet 50 proc. siłą rzeczy wstrzymują się z zakupami.

W mojej opinii, jeżeli nastąpi na rynku jakakolwiek podaż mieszkań tańszych, to będzie to wysyp ze strony banków: mieszkań przejętych od tych klientów, którzy nie będą w stanie udźwignąć swoich zobowiązań kredytowych. Jako deweloper nie dziwię się jednak bankom, że będą mocno patrzyły czy finansować deweloperów, ponieważ sytuacja na rynku jest bardzo niepewna.

I nie oszukujmy się: ten rok wyczyści około połowę firm deweloperskich, gdyż nie będą w stanie utrzymać się na rynku. Popyt wciąż czeka na spadek cen. Jeżeli w Warszawie mieszkanie miałoby kosztować 3,5-4 tys. zł za mkw to oznaczałoby, że większość deweloperów będzie traciła, gdyż koszt wybudowania mieszkania wynosił najmniej 4,5 tys. zł za mkw.

Andrzej S. Bratkowski: Na pewno jest tak, że ogólna atmosfera, jaka panuje obecnie wokół udzielania kredytów w Polsce powoduje wśród firm niepewność co do tego, na jakie finansowanie możemy liczyć. My jako przedsiębiorcy widzimy, że banki zdecydowanie głębiej się zastanawiają zanim zdecydują się udzielić kredytu.

Na pewno też jesteśmy rozczarowani kosztem kredytu. Oczekiwanie były takie, że wraz z cięciami stóp procentowych, koszt pozyskania pieniądza na rynku będzie spadał. Jednak to, co obniżył bank centralny częściowo zostało zjedzone przez niższe obniżki WIBOR-u, a z drugiej strony przez wzrost marż. W związku z tym koszt kredytu jest na takim samym poziomie jak kilka miesięcy temu, a jest o niego znacznie trudniej.

Z punktu widzenia takiej firmy jak nasza, która nie odczuwa spadku popytu na usługi, bardziej istotne jest to by Polska, jako kraj, była bardziej stabilna ekonomicznie w dłuższym okresie niż to żeby z dnia na dzień zapobiegać spowolnieniu gospodarczemu. Nas bardziej dotyka słaby złoty, gdyż przy dalszej deprecjacji złotego musimy się liczyć ze spadkiem konsumpcji, a tym samym popytu na nasze usługi.

GP: Dlaczego banki nie udzielają kredytów?

Mateusz Morawiecki: Mówiąc o akcji kredytowej nie możemy abstrahować od tego co się dzieje na rynku depozytowym. Na koniec roku wskaźnik kredytów do depozytów w całym sektorze wynosił 108 proc. Obecnie na rynku międzybankowym praktycznie nie ma pieniądza hurtowego, albo jest on bardzo drogi.

Tak naprawdę to nie wiemy jaki jest koszt tego pieniądza. Któryś z banków musiałby uplasować na rynku swoje obligacje. Ponieważ z powodu obecnego braku takiego rynku nikt tego nie robi, nie wiemy czy musielibyśmy zapłacić 300, 400 czy więcej punktów bazowych.

W związku z brakiem płynności na rynku hurtowym rosną stopy depozytowe co automatycznie przekłada się na spadek rentowności banku: spada wskaźnik kapitałowy, spada możliwość udzielania kredytów.

Obecnie głównym problemem wszystkich banków jest płynność. Banki mają krótkoterminowe finansowanie: z NBP i z depozytów ludności. Ale proszę pamiętać, że jeżeli kredyty konsumpcyjne średnio trwają 2 lata, hipoteczne 7-8 lat, inwestycyjne 5 lat, a obrotowe 2-3 lata, to pieniądz jedno, dwu czy trzymiesięczny nie jest w stanie rozwiązać problemu finansowania kredytów.

Zgadzam się z prezesem Pietraszkiewiczem: na rynku brakuje długoterminowego finansowania, które pozwoliłoby bankom zwiększyć akcję kredytową.

Kolejnym problemem jest ryzyko kredytowe, które zawsze rośnie w momencie spowolnienia gospodarczego czy w recesji. A Polska jest w okresie przedrecesyjnym, gdzie nasz tegoroczny wzrost gospodarczy będzie oscylował koło zera, a może być nawet ujemny. W związku z tym nie jest tak, że my jako tylko banki zaostrzamy automatycznie procedury kredytowe, ale spada też popyt na kredyt ze strony samych firm, które ograniczają zadłużenie. I te wszystkie cztery czynniki: drogie depozyty, brak płynności długoterminowej, rosnące ryzyko kredytowe i mniejszy popyt składają się na wyhamowanie akcji kredytowej.

Bartosz Drabikowski: Na naszym rynku nastała diametralna zmiana. Jeśli w 2007 r. sektor bankowy miał ponad 15 mld zł nadwyżki, to obecnie mamy lukę w wysokości 50 mld zł, czyli jako banki w 2008 r. udzieliliśmy więcej kredytów niż posiadaliśmy depozytów. Co oznacza że mieliśmy dostęp do finansowania zewnętrznego, czy to formie pożyczek od spółek matek, czy w formie emisji obligacji.

W tej chwili te rynki zostały odcięte. A to oznacza, że tempo wzrostu akcji kredytowej wyznacza potencjał polskiego rynku akumulacji oszczędności na depozyty. I tutaj instytucje publiczne mogą się włączyć, pomagając uwolnić istniejące w bilansach banków środki, które można by przeznaczyć na akcję kredytową.

Spowolnienie gospodarcze z jakim mamy obecnie do czynienia oznacza wzrost ryzyka. Każdy przedsiębiorca, a w tym również bank, musi w takiej sytuacji uwzględnić, że trudniej mu będzie realizować jego biznesplan, tak jak podobne problemy będą mieli jego klienci. Stąd większe ryzyko jakie muszą brać na siebie banki, i stąd też ich awersja do ponoszenia jeszcze większego ryzyka. W tej sytuacji rodzi się pytanie czy w część tego ryzyka nie powinien wziąć na siebie sektor publiczny, czy to w formie gwarancji rządowych, czy też przez dofinansowanie niektórych projektów.

GP: Co można zrobić by zachęcić banki do zaktywizowania akcji kredytowej?

Katarzyna Zajdel-Kurowska: Zgadzam się, że powinniśmy rozszerzyć pakiet zabezpieczeń akceptowanych przez bank centralny. Powinniśmy też pomyśleć o bardziej konkurencyjnych warunkach przyznawania przez NBP kredytów zasilających sektor bankowych pod zabezpieczenie obligacji Skarbu Państwa, które się znajdują w portfelach banków komercyjnych.

Obecnie te warunki są mało konkurencyjne w stosunku do tego co banki mogą uzyskać idąc po płynność do Europejskiego Banku Centralnego. Pracujemy wspólnie z NBP w ramach Komitetu Stabilności Finansowej nad zwiększeniem płynności sektora, gdyż zgadzamy się, że obecne operacje otwartego rynku są niewystarczające.

Chciałabym się jednak skupić na drugim elemencie pakietu antykryzysowego, czyli kwestii gwarancji i funduszy pożyczkowo-gwarancyjnych oraz roli Banku Gospodarstwa Krajowego przed którym zostało postawione olbrzymie zadanie w zakresie realizacji programów rządowych i udzielania gwarancji.

Na finiszu są prace nad pierwszą ustawą z pakietu antykryzysowego, czyli o wsparciu dla instytucji finansowych. Trwają prace zespołu roboczego ZBP i MF w sprawie umowy ramowej o wspieraniu poszczególnych instytucji zagrożonych barkiem płynności finansowej, co rozwiązałoby problem wizerunkowy tych instytucji, które po takie wsparcie zwróciłyby się w przyszłości.

Jednym z ważniejszych rozwiązań nad którym pracujemy będzie też udzielanie gwarancji rządowych dla instrumentów dłużnych banków, oferowanych w celu pozyskania płynności lub kapitału. W przeszłości, z powodu nadpłynności całego sektora, takie rozwiązanie nie były praktykowane przez nasze banki, ale w państwach Europy Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych były one z powodzeniem stosowane.

W ramach pakietu, jest też projekt dokapitalizowania BGK, tak by w większym zakresie mógł udzielać gwarancji i poręczeń dla sektora bankowego. Zgodnie z planami BGK ma zostać dokapitalizowany kwotą 5 mld zł, co pozwoli mu istotnie zwiększyć jego potencjał gwarancyjny.

Co więcej BGK ma aktywniej działać w ramach Krajowej Grupy Poręczeniowej, czyli przede wszystkim mikrofunduszy na szczeblu regionalnym i lokalnym. BGK będzie mógł też udzielać wyższych gwarancji niż miało miejsce do tej pory, co powinno znacząco wpłynąć na ożywienie akcji kredytowej.

Limit gwarancji Skarbu Państwa zapisany w ramach ustawy budżetowej na ten rok to 40 mld zł, podczas gdy w ubiegłym roku wynosił 15 mld zł, a był wykorzystany w niewielkim stopniu, bo tylko 3 mld zł. Myślę jednak, że w obecnej sytuacji zapotrzebowanie na gwarancje znacznie wzrośnie stąd zwiększenie limitów. Wszystkie te ustawy uzyskały status szybkiej ścieżki legislacyjnej i wciągu miesiąca powinny wyjść z Sejmu.

Krzysztof Pietraszkiewicz: Ze swojej strony pragnę jednak zasygnalizować, że przygotowana przez rząd ustawa o wsparciu instytucji finansowych jest wadliwa, dlatego że bank który jest w dobrej sytuacji, a zechce skorzystać ze wsparcia rządu musi zadeklarować na kilka lat nie dzielenie dywidendy, zamrożenia wynagrodzenia dla kadry. Z tego powodu nie widzę możliwości, żeby jakikolwiek bank zdecydował się na założenie na siebie takich zobowiązań. Uważamy więc, że takie rozwiązanie będzie nieskuteczne i budzi też wątpliwości natury prawnej.

Michał Mrożek: Banki również szukają swojego miejsca i budują strategię na lata kryzysu. Oczywiście żadna instytucja finansowa nie może pozwolić sobie na to by się zatrzymać: zamrozić akcję kredytową, czy depozytową lub zaprzestać poszukiwania nowych klientów, gdyż w takim przypadku będą się zwijać.

Pytanie jaką strategię przyjąć. Kiedy banki się spotykają na nieformalnych spotkaniach to każdy zadaje sobie pytanie: będziesz rósł o kilka procent czy będziesz się kurczył? Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie nie jest łatwe, gdyż nie wiemy jakie będą wymierne efekty przyjętego na jesieni ubiegłego roku planu stabilności i rozwoju. Brak aktów wykonawczych powoduje, że banki wstrzymują się z pewnymi działaniami.

Drugim powodem wyhamowania kredytów jest sytuacja na rynku walutowym. Gwałtowna deprecjacja złotego sprawiła, że banki zaczynały już myśleć schematami kryzysowymi. Konieczne są więc działania, które przyczyniły się do większej stabilizacji na tym rynku. Nie tylko chodzi o szeroko ostatnio omawiany problem opcji walutowych, który dotyczy przecież tak banków, jak ich klientów, ale o budowanie całej strategii, co przy tak rozchwianym rynku jest znacznie utrudnione.

Nie możemy też zapominać o kwestii płynności o której wspominali już koledzy. W ubiegłym roku wystąpiła kwestia nierównowagi bilansu sektora bankowego. Z jednej strony mieliśmy grupę banków, która bardzo skutecznie ściągała pieniądze z rynku, jeszcze przed wybuchem wojny depozytowej na jesieni ub.r..

Z drugiej strony były banki, które były pozbawione tej bazy depozytowej, a mimo tego bardzo aktywnie włączyły się w akcję kredytowa. Dzisiaj nagle te banki praktycznie zniknęły z rynku kredytowego, co w efekcie potęguję efekt mniejszej akcji kredytowej – co przede wszystkim widać na rynku kredytów mieszkaniowych.

By przywrócić tą równowagą, zarówno jeśli chodzi o kredyty hipoteczne, ale także segment małych i średnich firma, leasing czy factoring, ożywczą rolę mogłaby spełniać sekuratyzacja tych zobowiązań. Głównym pytaniem jest oczywiście czy są na to inwestorzy. Wzorem państw zachodnich częściowo taką rolę mogłyby odgrywać instytucje rządowe, czy pararządowe albo właśnie BGK. Oczywiście pod pewnymi warunkami, jak np. uruchomienie uzyskanej w ten sposób płynności na akcję kredytową.

Co do ryzyka kredytowego. Jest to główny element, którym próbuje wytłumaczyć się barak pewnych działań, czyli w domyśle brak kredytów, przez banki.

Rozróżniłbym jednak finansowanie inwestycyjne i obrotowe. Nie widzę problemu w pozyskiwaniu przez duże firmy finansowania inwestycyjnego. Fakt, że warunki takich kredytów będą już inne niż rok temu, co zapewne w wielu przypadkach będzie skutkowało przesunięciem pewnych inwestycji. W przypadku finansowania obrotowego większe znaczenie będzie miała branża w jakiej działa firma, gdyż nie da się ukryć, że poszczególne gałęzie gospodarki są i będą rożnie definiowane przez banki, ze względu na ryzyko. Dlatego w pierwszym rzędzie wszelkie inicjatywy pomocowe powinny objąć te słabsze branże, które w warunkach pogarszającego się otoczenia makroekonomicznego będą miały trudności z pozyskaniem finansowania.

Mateusz Morawiecki: Po stronie depozytowej można by ograniczyć wysokość depozytów oferowanych przez banki do np. wysokości stopy lombardowej. By poprawić płynność należałoby obniżyć poziom rezerwy obowiązkowej z obecnych 3,5 proc. do co najmniej 2 proc. Ważne jest wydłużenie dostępnego finansowania płynącego z NBP, na pewno powyżej 3 miesięcy.

Kolejnym remedium mogłoby być odważniejsze przyjmowanie przez NBP różnego rodzaju zabezpieczeń w zamian za płynność np. sekurytyzowane kredyty hipoteczne i korporacyjne.

Dodatkowym elementem, który niejako przymusiłby banki do udzielania kredytów byłaby ekonomiczna penalizacja banków za utrzymywanie depozytów w NBP wprowadzając np.. stawkę na poziomie 0 proc. Z kolei elementem pozwalającym zmniejszyć ryzyko kredytowe może być zwiększenie roli gwarancji o których rząd mówił w ramach pakietu stabilizacji i rozwoju.

Bartosz Drabikowski: Odnosząc się do tego co powiedziała pani minister, to część propozycji i instrumentów jest właściwie adresowana, ale nazwałbym je wariantem umiarkowanym.

Wydaje się, że można skonstruować znacznie bardziej prowzrostowy pakiet, znacznie bardziej skuteczny, a być może wcale nie aż tak istotnie drogi czy trudny do udźwignięcia dla finansów publicznych. Przede wszystkim chodzi o możliwość pozyskiwania przez banki finansowania pod zdrowe aktywa, które są w portfelach banków.Natomiast jeżeli chodzi o gwarancje dla instrumentów dłużnych, które mogłyby emitować banki, to same gwarancje nie rozwiązują problemu.

Po pierwsze obecnie, i prawdopodobnie także w najbliższej przyszłości, nie będzie rynku dla tego typy papierów. Jeżeli mówimy o znaczących emisjach rzędu kilku miliardów złotych, to nie wyobrażam sobie możliwości znalezienia nabywców takich obligacji. Obecnie sam Skarb Państwa swoje instrumenty dłużne emituje z kuponem na 300 pkt. bazowych. To po jakiej cenie swoje papiery miałyby plasować banki czy inne instytucje finansowe. Doliczając koszt gwarancji musiałby one kosztować obecnie 400-450 pb. Co jest bardzo wysoką ceną. Jeżeli za pozyskanie kapitału banki płaciłyby taką cenę, to ile w takiej sytuacji musiałby kosztować klienta kredyt?

Zbigniew Jakubas: Nie znam obecnie inwestora, przynajmniej w branży deweloperskiej, który przy poziomie kredytu inwestycyjnego na 7 proc. decydował się na rozpoczęcie nowej inwestycji. Obecnie największy problem przedsiębiorcy mają problem z płynnością, gdzie już zaczynają tworzyć się zatory płatnicze.

Zgadzam się, że w przeszłości marże kredytowe były relatywnie niskie. Jednak w obecnej sytuacji marże na poziome 3 czy 4 proc. dla kredytów hipotecznych są trudne do udźwignięcia stąd problem ze sprzedaniem już wybudowanych mieszkań.

Druga sprawa która zaskoczyła nas wszystkich jak tu siedzimy to kurs złotego, który nijak się ma do zdrowego rozsądku. Nie można mówić, że nie ma spekulacji, gdyż porównywanie dzisiaj gospodarki węgierskiej, która przeżywa olbrzymie problemy, z Polską, na pewno nie tłumaczy tak gwałtownej przeceny złotego, dwukrotnie większe przecież niż forinta.

Oczywiście zdrowi deweloperzy, którzy mieli zyski przez ostatnie lata jeszcze jakoś przez kolejne 3 przeżyją – nie będzie tylko nowych inwestycji. Natomiast ci którzy inwestowali na górce, jeżeli nic się nie zmieni padną.

Bez wątpienia mamy do czynienia z trudna sytuacją dla wszystkich – jeżeli nic się nie zmieni na rynku kredytów mieszkaniowych – przegrani będą po obu stronach, zarówno banków jak i deweloperów. Dlatego potrzebna jest współpraca firm, banków, NBP i rządu by wyjść z tego pata.

Jarosław Szanajca: Jesteśmy na najlepszej drodze, żeby bardzo się zdziwić, jak roztrwonimy środki przyznane nam w ramach funduszy Unijnych. Opieszałość administracji, zarówno rządowej jak i lokalnej sprawia, że ich wykorzystanie jest znikome. Mówię z własnego doświadczenia, gdyż gros tych środków jest do wykorzystania w inwestycjach infrastrukturalne. To co się dzieje to prawdziwy horror.

W tej chwili inwestycje budowlane z wykorzystaniem środków unijnych jest kilkakrotnie trudniej zrealizować niż jeszcze 3-4 lata temu. Myślę, że nie doceniamy wpływu budownictwa mieszkaniowego i załamania się tego rynku na całą gospodarkę.

Jeżeli firmy deweloperskie na skutek masowego wstrzymywania inwestycji do końca 2010 r. nie wygenerują 40 mld zł popytu w samych firmach budowlano-montażowych, to grozi nam z kolei fala bankructw i w tej branży. I przykłady można mnożyć. Bez pomocy publicznej sektor czeka załamanie.

Opracował: isk

Debatę prowadzili Robert Lidke i Krzysztof Bień

W debacie udział wzięli wiceminister finansów Katarzyna Zajdel-Kurowska, przedstawiciele sektora bankowego: Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, Mateusz Morawiecki, prezes Banku Zachodniego WBK, Bartosz Darbikowski, wiceprezes PKO BP, Michał Mrożek, wiceprezes Banku Handlowego oraz przedsiębiorcy: Zbigniew Jakubas, prezes Polskiej Rady Biznesu, Jarosław Szanajca, prezes Dom Development oraz Andrzej S. Bratkowski, doradca prezesa Polkomtela.