"Kilka miesięcy temu, gdy kryzys pukał do drzwi Europy, Bruksela zwołała podobny szczyt. Jego efektem były jednak same ogólniki. Nie uzgodniono wspólnej linii obrony. Każdy próbował znaleźć wyjście z sytuacji na własną rękę" - powiedział Bugaj. "Obawiam się, że tym razem może być podobnie" - dodał.

W niedzielę w Brukseli odbędzie się nadzwyczajny szczyt unijny w sprawie kryzysu ekonomicznego. Spotkanie zostało zwołane na prośbę prezydencji czeskiej, zaniepokojonej działaniami protekcjonistycznymi m.in. prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego. (Protekcjonizm to działania rządu mające na celu ochronę rynku krajowego przed konkurencją zagraniczną.)

Na początku lutego br. Sarkozy, zapowiadając pomoc (z pieniędzy publicznych) dla krajowego przemysłu motoryzacyjnego, powiedział, że "jeśli dajemy pieniądze firmom samochodowym na restrukturyzację, to nie po to, by dowiedzieć się, że kolejna fabryka przenosi się do Czech, czy gdzie indziej". Słowa te zostały uznane za zapowiedź wprowadzenia protekcjonizmu.

"Do wzrostu protekcjonizmu nie można dopuścić, ponieważ spowodowałoby to jedynie pogłębienie się zapaści gospodarczej - nawet do poziomu kryzysu z lat 30. XX w." - powiedział Bugaj.

Reklama

Bugaj uważa jednak, że nawet jeśli UE nie powie wyraźnie "nie" protekcjonizmowi na niedzielnym szczycie, nie musi oznaczać to, że zjawisko będzie przybierać na sile. "Istnieją bowiem skuteczne hamulce, które mogą położyć tamę protekcjonizmowi" - wyjaśnił ekonomista.

Zdaniem ekonomisty zahamować to zjawisko może m.in. groźba, że inne państwa zastosują środki odwetowe wobec kraju sięgającego po protekcjonizm.

Bugaj za mało prawdopodobny uważa także wzrost protekcjonizmu w Stanach Zjednoczonych. "Choć jeszcze kilka tygodni temu prezydent Barack Obama do planu antykryzysowego zamierzał wpisać klauzulę +Buy American+ (kupuj towary amerykańskie), to szybko się z tego wycofał i złagodził stosowny zapis" - powiedział ekonomista.

"W razie wprowadzenia przez Waszyngton ograniczeń w handlu uderzających np. w Chiny - państwa będącego największym importerem towarów do USA - odpowiedzią Pekinu byłoby zapewne zaprzestanie skupowania amerykańskich papierów dłużnych, co w praktyce oznaczało by, że Ameryka straciłaby poważne źródło kredytowania" - wyjaśnił Bugaj.

"Chociażby z powodu tej groźby wzrost protekcjonizmu w USA jest mało prawdopodobny" - uważa ekonomista.

Zdaniem Bugaja jednak nie wszystkie formy protekcjonizmu są niedopuszczalne i jednakowo szkodliwe.

"Aby w czasach kryzysu skutecznie wspomóc polskie firmy, można by np. obniżyć podatki dla najuboższych" - powiedział ekspert. "Ludzie najmniej zarabiający kupują głównie produkty pierwszej potrzeby, a te zazwyczaj produkowane są w kraju" - wyjaśnił Bugaj.

"To także jest forma protekcjonizmu, ale taka, która nie zaalarmowałaby innych państw" - wyjaśnił.

Jak podkreślił ekspert, by nie dopuścić do wzrostu protekcjonizmu, organizacje międzynarodowe jak najszybciej powinny określić, jakie działania, podejmowane przez rządy w celu obrony gospodarek narodowych przed kryzysem, traktowane będą jako protekcjonistyczne.

Zdaniem ekonomisty, najbardziej odpowiednią instytucją do monitorowania i egzekwowania tych działań jest OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju).