Wtorkowe sesje w Europie zaczęły się od niewielkich wzrostów. Inwestorzy zignorowali to, co działo się kilka godzin wcześniej za oceanem. Z upływem dnia ich optymizm słabł, ale to, że nie doszło do bardziej gwałtownych reakcji jest pocieszające.

Na tym tle bardzo dobrze wypadała też giełda w Warszawie. U nas co prawda zaczęło się od spadków, ale ich skala była wręcz symboliczna. Szybko doszło do poprawy nastrojów. Jak na ostatnie czasy, brak reakcji na duże spadki w USA jest dość nietypowy.

Nietypowe jest także zachowanie rynku walutowego. Zwykle po silnych zniżkach na Waal Street dolar się umacniał. Dziś tak się nie stało. Przestało działać zaklęcie popularne wśród analityków, tłumaczące zniżki na giełdach naszego regionu niechęcią inwestorów do ryzyka. Tymczasem to ryzyko ma swoje źródło na jednym z najbardziej dojrzałych rynków. Trudno powiedzieć, czy taka niezgodność z dotychczasową tradycją jest tylko przypadkowa, czy może świadczyć o zbliżającym się przesileniu.

Radość może być krótkotrwała. Jeśli w Stanach Zjednoczonych nie nastąpi mobilizacja giełdowych byków i spadki indeksów będą kontynuowane, tsunami w końcu nadejdzie i do nas.

Reklama