"Jeszcze nigdy prezydent USA nie zaatakował z taką brutalnością polityki bezpieczeństwa innego sojusznika (w NATO). Człowiek, który własne zwycięstwo wyborcze zawdzięcza m.in. rosyjskim trollom i hakerom, mówi o +totalnej kontroli+ Rosji nad Niemcami. To nie prowokacja ani przytyk, to równa się wypowiedzeniu politycznej wojny" - podkreśla "Sueddeutsche Zeitung".

Dziennik zaznacza, że Trump "może wygadywać bzdury, zaprzeczać historycznym powiązaniom, ignorować fakty, ale jako prezydent USA ma do swej dyspozycji pokaźny potencjał do szantażowania. Pytanie brzmi tylko, czy zostanie przy słowach, czy też w przypływie gniewu za jego słowami pójdą i czyny".

Jednocześnie "SZ" przyznaje, że "w Niemczech powszechna stała się niebezpieczna obojętność w kwestiach bezpieczeństwa". "Z tego powodu krytyczne słowa prezydenta (Trumpa) mogą mieć niszczycielskie działanie - budzą w NATO ciche przyzwolenie i wzmacniają przekonanie, które Niemcy znają już z czasów kryzysu strefy euro - oto RFN, egoistyczny kolos gospodarczy, szuka gospodarczych korzyści kosztem innych" - ocenia gazeta.

Niemcy "nie mogą już ignorować faktu, że jako silna gospodarka w wydatkach na obronę wykazują rażący deficyt", jednak prezydent USA w swojej krytyce "zatracił wszelką miarę", zwłaszcza że sam "chce otwarcia europejskiego rynku gazowego na amerykański eksport" - pisze "SZ".

Reklama

"Frankfurter Allgemeine Zeitung" ocenia, że Trump widzi w Niemczech "chytrego darmozjada". "Nieważne, czy chodzi o cła, wydatki na obronność czy dostawy rosyjskiego gazu - próby wyjścia naprzeciw i przedstawienia pragmatycznych rozwiązań nie zadowolą nadpopulisty w Białym Domu. Zawsze znajdzie coś nowego, by atakować Niemcy i niemiecką kanclerz" - zauważa.

"Tagesspiegel" wskazuje, że swoją agresywną krytyką Niemiec Trump "zdegradował wielostronne spotkanie (szczyt NATO) do kwestii drugorzędnej wobec jego rozbratu z Berlinem", mimo że "szczyty NATO mają przede wszystkim służyć jako sygnał stanowczości i odstraszania pod adresem Rosji i (...) Władimira Putina".

Gazeta wskazuje, że "Trump bierze Niemcy na cel za interesy z Rosją, ale wielokrotnie milczał, gdy Zachód Rosję krytykował", np. w marcu po przypisywanej Moskwie próbie zamordowania w Anglii byłego oficera rosyjskiego wywiadu i współpracownika wywiadu brytyjskiego Siergieja Skripala. Jak dodaje, "szef Kremla obecnie najwięcej korzysta na sporze w NATO".

"Tagesspiegel" wskazuje na problemy sojuszników z wyznaczonym przez NATO celem wydawania co najmniej 2 proc. PKB na obronę do 2024 roku. Wskazuje, że dla Niemiec, które zobowiązały się w tym czasie podnieść wydatki do 1,5 proc. PKB, kwitnąca gospodarka stała się swego rodzaju zgubą. Oznacza bowiem, że im większe PKB, tym więcej pieniędzy Berlin musi przeznaczać na ten cel. Wskazuje na "błędną konstrukcję" tego wymogu, która nie uwzględnia, czy podnoszenie wydatków ma sens. Wskazuje też na różnicę między 2 proc. PKB Niemiec a zadłużonej i wychodzącej wciąż z kryzysu Grecji.

Niemiecka prasa rozprawia się też z zarzutem Trumpa, że "Niemcy są całkowicie kontrolowane przez Rosję, bo biorą od niej 60-70 proc. energii".

Co prawda w 2017 roku Niemcy kupiły od Gazpromu rekordową ilość gazu - 53,4 mld metrów sześciennych - ale "o totalnej zależności nie może być mowy", m.in. dlatego, że gaz ziemny stanowi tylko około jednej czwartej pierwotnego zużycia energii w Niemczech - wskazuje "Die Welt". Podkreśla, że jest to zależność dwustronna - Niemcy jako największy w Europie odbiorca rosyjskiego gazu jest także najważniejszym klientem Gazpromu.

"SZ" wskazuje zaś, że dopiero od kilku miesięcy wielkość amerykańskiego eksportu gazu może się równać z rosyjskim, a Europa dopiero od niedawna dysponuje infrastrukturą do przyjmowania tego surowca w postaci skroplonej, przy czym pod względem ekonomicznym nadal jest to mniej opłacalne.

>>> Czytaj też: Trump: Kraje NATO muszą wydawać 2 proc. PKB na obronność, a potem ostatecznie przejść do 4 proc.