Najlepsze bary w Nowym Jorku są w rozterce, pisze Adam Minter w serwisie Bloomberg. Modny ruch protestujących ma swoje kluby nocne, które starają się zastąpić plastikowe słomki bardziej zrównoważonymi alternatywami, takimi jak papierowe, twierdząc, że spowoduje to zmniejszenie ilości odpadów plastikowych w oceanach. Wszystko brzmi bardzo szlachetnie, ale w rzeczywistości może pogorszyć sprawę. Słomki stanowią niewielki odsetek globalnych produktów z tworzyw sztucznych. Kampanie, które mają na celu rezygnację z ich użycia będą nie tylko nieskuteczne, ale mogą też odwrócić uwagę od znacznie bardziej wartościowych działań.

„Ruch anty-słomkowy” powstał w 2015 roku, po tym, jak w sieci rozpowszechniło się nagranie ukazujące żółwia morskiego ze słomką utkwioną w nosie. Ruszyły kampanie, a działacze często powoływali się na badania nad rosnącym problemem plastiku w oceanach. Wielkie zainteresowanie mediów tak zwaną Wielką Pacyficzną Plamą Śmieci – dryfującym skupiskiem śmieci i plastikowych odpadów utworzonym przez prądy oceaniczne w północnej części Oceanu Spokojnego – tylko potęgowało troskę.

Ta dobrze zaplanowana kampania zakłada, że jednorazowe plastiki, takie jak słomki i mieszadełka do napojów, mają wiele wspólnego z zanieczyszczeniem oceanu. Jednak to założenie opiera się na wątpliwych danych. Działacze i media często podają, że Amerykanie używają na przykład 500 milionów plastikowych słomek dziennie, co brzmi strasznie. Ale źródłem tej liczby okazała się ankieta przeprowadzona przez dziewięciolatka. Z kolei dwóch australijskich naukowców szacuje, że na światowych liniach brzegowych znajduje się nawet 8,3 miliarda plastikowych słomek. Jednak nawet jeśli wszystkie te słomki zostały nagle wyrzucone do morza, odpowiadałyby za około 0,03 proc. z 8 milionów ton metrycznych tworzyw sztucznych – jak szacują badacze.

Innymi słowy, rezygnacja z plastikowej słomki w kolejnym drinku może wydawać się chwalebne, ale nie będzie miało większego znaczenia. Co jednak może faktycznie mieć znaczenie?

Reklama

Ankieta przeprowadzona przez naukowców związanych z Ocean Cleanup, grupą opracowującą technologie mające na celu zmniejszenie śmieci w oceanach, ma odpowiedź. Wykorzystując próbki powierzchniowe i badania lotnicze, grupa ustaliła, że co najmniej 46 proc. plastiku w Plamie Śmieci pochodzi z jednego produktu – sieci rybackich. Inne narzędzia połowowe stanowią sporą część Plamy.

Wpływ tych śmieci na środowisko to nie tylko zanieczyszczenie. „Wyposażenie duchów”, jak to się czasem nazywa, łowi ryby długo po tym, jak zostanie porzucone, z wielką szkodą dla siedlisk morskich. W 2013 r. Virginia Institute of Marine Science oszacowało, że zagubione i porzucone sieci zabijają 1,25 miliona krabów błękitnych każdego roku.

To skomplikowany problem. Ale od początku lat 90. ubiegłego wieku panuje powszechna zgoda wobec co najmniej na jednego rozwiązania. Chodzi o system oznaczania komercyjnych narzędzi połowowych, aby osoba lub firma, która je kupiła, mogła zostać pociągnięta do odpowiedzialności, gdy sprzęt zostanie porzucony. W połączeniu z lepszymi rozwiązaniami, które pozwolą pozbyć się niepotrzebnych już narzędzi – najlepiej poprzez recykling – i kar za wyrzucanie ich na morzu, taki system mógłby przyczynić się do zmniejszenia zanieczyszczenia morskiego. Kraje należące do Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa uzgodniły nawet wytyczne tego procesu.

Ale podczas gdy bogate kraje powinny z łatwością sprostać takim standardom, w krajach rozwijających się – gdzie gospodarka odpadami w dużej mierze nie jest ustanowiona – problem jest znacznie większy. Na przykład w Indonezji jedno z badań wykazało, że rybacy mają niewielką motywację, aby sprowadzać cudzą sieć do punktu sprzedaży – chyba że zarabiają na tym.

Właśnie tam cała energia ruchu anty-słomkowego może naprawdę pomóc. W 1990 r., po latach presji konsumentów, trzy największe na świecie firmy zajmujące się połowami tuńczyka zgodziły się zaprzestać celowo łapać w sieci delfiny. Niedługo potem wprowadzono certyfikat „Bezpieczne dla delfinów”, a liczba zgonów tych ssaków, spowodowanych połowem tuńczyków, zmniejszyła się znacząco. Podobna kampania, która miałaby na celu wywarcie presji na firmy zajmujące się połowem owoców morza, by zaczęły znakować narzędzia i pomogły biedniejszym regionom płacić za sprzęt, mogłaby mieć jeszcze większy wpływ. Odpowiedzialni konsumenci i działacze w bogatych krajach mogliby tu odegrać kluczową rolę.

Oczywiście, jest to trudniejsze niż modny anty-słomkowy aktywizm. Ale w przeciwieństwie do niego ma faktyczne znaczenie.

>>> Czytaj też: Z hodowli uciekło 690 tys. łososi, którym podawano groźne antybiotyki