Rynek muzyczny odbił się od dna, na jakim znalazł się w 2014 r. Jego wartość od tamtego czasu rośnie systematycznie, co wynika z opublikowanego niedawno raportu Światowej Federacji Przemysłu Fonograficznego (IFPI). Dane prezentują się bardzo optymistycznie. Wartość sprzedanej globalnie muzyki w 2017 r. wzrosła o 8,1 proc. i wynosiła 17,3 mld dol., czyli niemal miliard więcej niż rok wcześniej (szczegółowe wyliczenia w ramce obok). A to zasługa zjawiska wciąż uważanego za wroga numer jeden branży muzycznej, czyli streamingu – płatnego udostępniania plików w sieci.

Skąd się wzięła zapaść

Wartość sprzedanej w ten sposób muzyki wzrosła w ciągu czterech lat ponadtrzyipółkrotnie. Za to w stałym tempie spada sprzedaż nośników fizycznych, dzięki czemu streaming stał się w branży kurą znoszącą złote jaja. CD i płyty winylowe wciąż stanowią istotny element sprzedaży muzyki, ale jeśli tempo spadku się utrzyma, za 10 lat będą przynosiły mniej niż 10 proc. przychodów branży.
Reklama
Po tłustych dla rynku muzycznego latach 90. ubiegłego wieku kolejna dekada oznaczała początek kryzysu. W ciągu 15 lat (1999–2014) branża skurczyła się w sposób niewyobrażalny – z 23,8 mld dol. do 14,3 mld dol., najniższą wartość osiągając w 2014 r. Przyczyn zapaści było co najmniej kilka, ale do najważniejszych zaliczało się internetowe piractwo. Słynny serwis Napster służący do wymiany plików muzycznych powstał właśnie w 1999 r.
Na tamten czas przypadła też gigantyczna, choć krótkotrwała (i już raczej zakończona), popularność wynalezionej przez Sony Music nagrywarki do płyt. Do dziś w branży Sony porównywane jest do małpy, która podcięła gałąź, na której siedziała. Fani muzyki bowiem zamiast dokupować, jak to robili do tej pory, nowości i klasykę, masowo zaczęli kopiować płyty. Proceder nauczył też wiele osób, że na muzykę niekoniecznie trzeba wydawać duże pieniądze – dziś cena czystej płyty to raptem 60 gr.