40 lat mija od pierwszych reform gospodarczych Deng Xiaopinga, który po dekadach rządów Mao Zedonga postanowił otworzyć Państwo Środka na handel i inwestycje. W latach 80. XX w. na Zachodzie uznano, że wraz ze zmianami ekonomicznymi Chin zajdzie liberalizacja polityczna: upadnie system monopartyjny, zapanuje demokracja i w nowe milenium komunistyczni dygnitarze wchodzić będą w posępnych nastrojach wynikłych z utraconej pozycji i – po rozliczeniu ich ze zbrodni – być może niektórzy z nich także w więziennych pasiakach. Upadek ZSRR oraz demokratyczne przemiany w Europie Wschodniej takim diagnozom dodawały wiarygodności.
Dziś coraz większa liczba ekspertów przychyla się do poglądu, że chińskiej partii komunistycznej uda się uniknąć losu innych „oświeconych” autorytaryzmów, czyli mimo zliberalizowania gospodarki pozostać u władzy. Zwolennikiem takiej diagnozy jest prof. Tyler Cowen, ekonomista z Uniwersytetu George'a Masona i jeden z najbardziej wpływowych współczesnych intelektualistów. „Co było największym osiągnięciem ostatnich 20 lat? Smartfon, Facebook czy może rewolucja łupkowa w energetyce? – pyta prowokacyjnie na łamach serwisu Bloomberg. – Oprócz tych tradycyjnych pewniaków rzadko zauważa się wzrost wydajności zarządzania autorytarnych reżimów. Być może dlatego, że ma to niepokojące implikacje polityczne”.
Trafnie. Liczące 1,4 mld obywateli, drugie pod względem PKB na świecie i mające aspiracje do tworzenia porządku światowego państwo wypracowało ustrój konkurencyjny dla liberalnej demokracji i chce, by uznano ten system za lepszy. Niektórzy dają się do tego przekonać.

>>> Treść całego artykułu można znaleźć w weekendowym wydaniu DGP.

Reklama