W Nowy Rok 2017 roku jedna z pracownic fabryki Amica Wronki Ilona P. popełniła samobójstwo. W zakładzie pracowała cztery lata i - jak podawały lokalne media - niemal od początku opowiadała przyjaciołom i rodzinie o złych relacjach z przełożonym oraz że czuje się ofiarą mobbingu.

Po jej samobójstwie pikietę pod siedzibą firmy zorganizował Piotr Ikonowicz. Mówił wówczas w mediach, że właściciele koncernu traktują załogę jak "inwentarz żywy". "Stosunki pracy rozpoczynają się od wyzysku, a kończą na pomiataniu pracownikami. Można rzucić ochłap i traktować jak bydło. To jest pomiatanie ludźmi. Mamy do czynienia z dwoma zjawiskami: bezprzykładnym wyzyskiem i z mobbingiem wobec kobiet. Namawiam, by nie kupować produktów Amiki, bo ci ludzie mają krew na rękach" - mówił Ikonowicz.

Za te słowa pozew do sądu złożyli przedstawiciele Amiki. Spółka domaga się od Ikonowicza m.in. przeprosin w prasie i 60 tys. zł zadośćuczynienia. Równolegle przed poznańskim sądem toczy się także proces, jaki koncern wytoczył lokalnej dziennikarce Annie Wilk-Baran. W środę na czas składania zeznań przez świadków obie sprawy zostały połączone.

Reklama

Zeznania przed sądem składała w środę córka Ilony P. – Joanna. Jak mówiła, "mama pracowała w Amice od 2012 roku, pracowała na praskach. Z początku była zadowolona z pracy, później zaczęli ją przerzucać na inne stanowiska. Mama się załamała tym przenoszeniem. Cieszyła się, jak była na tych praskach, lubiła tę pracę. Później doszło do wypadku, była pół roku na zwolnieniu lekarskim. Po rehabilitacji bała się powrotu do pracy".

Córka zmarłej wskazała, że jej matka "nie miała innych kłopotów, trapiła ją tylko praca". Po śmierci matki dowiedziała się, że miała ona już w poprzedniej firmie konflikt z mistrzem zmianowym z Amiki, jej przełożonym Alfredem K.

"Dowiedziałam się, że kierownik zmianowy był zainteresowany czymś więcej, oczekiwał od mamy czegoś więcej, ale ona nie była zainteresowana. Od tego czasu zaczął się mścić na niej" – mówiła.

Kobieta przytaczała w sądzie także sytuacje, w których wskazywała, że Alfred K. wielokrotnie ośmieszał zmarłą, naśmiewał się z niej i z innych pracownic. Joanna P. wskazała, że jej matka, m.in. z powodu sytuacji w pracy, korzystała z pomocy psychiatry.

Joanna P. także przez jakiś czas pracowała w Amice. Jak mówiła, "to była moja pierwsza praca, cieszyłam się. Ale od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłam spojrzenie mistrza zmianowego, wiedziałam, że będę miała pod górkę. Po tygodniu zostałam wezwana i zwrócono mi uwagę, że robię za mało sztuk, że powinnam pracować jak starsi pracownicy. Pytałam innych dziewczyn, które miały takie same wyniki, czy były wzywane – okazało się, że wezwano tylko mnie. Też zaczęto mnie przenosić z działu do działu, nie miałam doświadczenia, więc były nerwy, ale zagryzłam zęby" – podkreśliła kobieta.

Joanna P. mówiła, że z prośbą o pomoc w nagłośnieniu problemów w firmie zgłosiła się m.in. właśnie do Piotra Ikonowicza. Potwierdziła, że wiec przed siedzibą koncernu "miał służyć nagłośnieniu problemu w Amice".

"Winiłam Amikę, mieli szansę coś z tym zrobić, zapobiec, tymczasem ten człowiek, mistrz zmianowy, nadal tam pracuje. Nie chciałam, by ktokolwiek jeszcze był w takiej sytuacji jak ja, że straci mamę. Chciałam, by winni zostali ukarani" – mówiła ze łzami w oczach Joanna P.

Kobieta dodała, że o interwencję w sprawie sytuacji w firmie pracownicy zwrócili się z prośbą także do Rzecznika Praw Obywatelskich. "Brałam udział w tym spotkaniu. Oczekiwaliśmy pomocy. Ja opowiadałam historię swojej mamy, mówiły też inne osoby" – podkreśliła. Ujawniła, że Adam Bodnar miał zwrócić się do uczestników spotkania z prośbą, by "to spotkanie było tajne, by nikt się o tym spotkaniu nie dowiedział i żeby nie dowiedział się o tym premier Morawiecki, bo będzie pod górkę" – zeznała kobieta. Spotkanie z RPO, według zeznań kobiety, odbyło się na przełomie lipca i sierpnia 2017 roku.

Ten sam przebieg spotkania z RPO potwierdziła w środę również Julia D.-T., która także składała w sądzie zeznania.

Julia D.-T., była pracownica Amiki, wskazywała, że "praca nie była ciężka, lubiłam ją, ale atmosfera była tam nie do zniesienia. Mój przełożony Alfred K. jest osobą podłą, o niskiej kulturze osobistej, nie ma szacunku do ludzi. Krzyczy na ludzi, jest mściwy, zawsze ma szyderczy uśmiech".

"Ja palę i na palarni dużo słyszałam. Inni pracownicy też mówili, że zmusza do nadgodzin, że jest nieuprzejmy, że się czepia, gdy się zbyt często wychodzi do ubikacji, albo że ktoś minutę wcześniej opuścił stanowisko pracy" - dodała.

Julia D.-T. mówiła w sądzie, że z Iloną P. spotkała się krótko przed jej śmiercią. "Mówiła, że boi się wrócić do pracy, że się obawia, że Alfred K. będzie się na niej mścił. Powiedziała, że kiedyś złożył jej propozycję seksualną, ona mu odmówiła i stąd zrodziły się te sytuacje, była dręczona w pracy" – mówiła kobieta.

Przez sytuację w firmie ona także korzystała z pomocy psychiatry. "Od razu po śmierci Ilony P. mówiło się, że zabiła się przez pracę, przez pana Alfreda K. Nie miałam wątpliwości, że to prawda, bo jestem żywym przykładem, że K. wykańcza ludzi".

W trakcie rozprawy Joanna P. i Julia D.-T. wskazywały ponadto, że dziennikarka Anna Wilk-Baran, która opisywała sytuację w koncernie, była szkalowana i obrażana m.in. w internecie. Świadkowie sugerowali także, że "na prośbę" firmy artykuły na temat koncernu zostały usunięte też z jednego z ogólnopolskich portali informacyjnych.

Przed sądem zeznawał w środę także burmistrz Wronek Mirosław W. Świadek podkreślił, że "został wciągnięty w tę całą sytuację" i że nie dochodziły do niego "żadne niepokojące sygnały dotyczące warunków pracy w Amice".

Ikonowicz i lokalna dziennikarka Anna Wilk-Baran pytali burmistrza o nagranie, jakie zarejestrowała przyjaciółka zmarłej Magdalena P. Jak wskazywali pozwani, kobieta jest poważnie chora, a leczenie, jakiemu musi być poddawana jest bardzo kosztowne. Na nagraniu – jak podali pozwani - burmistrz Wronek miał proponować Magdalenie P. 100 tys. zł od "anonimowego darczyńcy" na leczenie, w zamian za informacje o Amice i za przyznanie, że "całą sytuację z Amiką wymyśliła lokalna dziennikarka".

Burmistrz powiedział przed sądem, że rzeczywiście spotkał się z Magdaleną P., bo – jak tłumaczył – zaangażował się w zbiórkę pieniędzy na jej leczenie, ale nie był do końca pewny, czy ona rzeczywiście jest chora.

"Zbierałem dla pani Magdy pieniądze, bo myślałem że jest chora i chciałem jej pomóc. To był m.in. powód spotkania. Nie wykluczam, że mogliśmy rozmawiać na różne tematy, a temat Amiki był wtedy we Wronach tematem świeżym" – powiedział burmistrz.

Świadek podkreślił także, że żadnego "anonimowego darczyńcy" w rzeczywistości nie było, a chciał w ten sposób jedynie wymusić na kobiecie okazanie mu dokumentacji medycznej.

Pozwana wskazała, że bezpośrednio po spotkaniu z Magdaleną P. burmistrz miał spotkać się z prezesem Amiki. Anna Wilk-Baran pytała również świadka, czy w trakcie, kiedy doszło do samobójstwa Ilony P., syn burmistrza był na stażu w Amice. Mirosław W. odpowiedział, że rzeczywiście "był na stażu w dziale HR Amiki - jak wielu innych młodych ludzi. Nie wiem, czy to było w tym samym czasie".

Pełnomocnik Amiki nie chciał komentować w mediach przebiegu rozprawy. Powiedział jedynie, że zdaniem Amiki zeznania byłych pracownic dotyczące sytuacji w firmie nie są prawdziwe.