Niewielki spadek cen odzieży czy obuwia w Unii Europejskiej od 2005 r. może być efektem mniejszych obostrzeń celnych, rosnącej konkurencji i przenoszenia produkcji tam, gdzie jej koszty są najmniejsze. W większych krajach także może wynikać z efektu skali, gdzie jednostkowe koszty pracy, transportu czy wynajmu powierzchni handlowej mogą być niższe ze względu na dużą ilość sprzedanego towaru.

W rezultacie, patrząc na dane Eurostatu, nie jest poważnym zaskoczeniem, że średnie ceny obuwia i odzieży od 2005 r. spadły w Unii o ok. 7 proc. Zaskakiwać może natomiast fakt, że wśród unijnych krajów największą obniżką w tej kategorii wyróżnia się Polska. Jeszcze większe zaskoczenie wywołuje skala zjawiska. Nad Wisłą ceny odzieży i obuwia wyrażone w złotych zmniejszyły się o 49,1 proc. w ciągu 13 lat.

Wiele wskazuje jednak na to, że faktyczne spadki cen dla konsumentów były wielokrotnie mniejsze niż podaje Eurostat na podstawie badań GUS. Możliwe nawet, że w ogóle ich nie było.

Wielka Brytania już zmierzyła się z problemem

Reklama

Ponieważ gospodarka polska ma znacznie krótszą historię wolnego rynku niż większość państw rozwiniętych, zwykle problemy pojawiające się u nas wystąpiły już w innych krajach. Nie inaczej jest w kontekście inflacji.

W 2010 r. brytyjskie Biuro Statystyki Narodowej (ONS) zmieniło metodologię zbierania danych statystycznych z kategorii odzież i obuwie. Była to reakcja na fakt, że w latach 1997-2009 średnie ceny tych produktów spadły o 50 proc. (czyli dokładnie tyle, ile w Polsce), chociaż ceny importu odzieży i obuwia utrzymywały się na mniej więcej stałym poziomie przez badane 12 lat, a inflacja w strefie euro, bliskiej geograficznie i rozwojowo Wielkiej Brytanii, z tej kategorii nawet była powyżej zera.

Istnieje sporo opracowań naukowych na ten temat. Zagadnienie jednak dość trafnie przedstawia standardowy Raport o Inflacji z lutego 2011 r. (s. 39) przygotowany przez Bank Anglii (BoE). Odzież i obuwie to silnie sezonowe produkty, co powoduje, że detaliści stosunkowo szybko chcą się ich pozbyć i obniżają mocno ceny w porównaniu do debiutu kolekcji. To powoduje, że po upływie zaledwie kilku miesięcy para butów czy też sukienka mogą kosztować o kilkadziesiąt procent mniej niż na początku sezonu. Spadki cen oczywiście powodują niższą lub nawet ujemną inflację w tej kategorii, nawet gdy inne towary czy usługi w tym samym segmencie drożeją.

Efekt wyprzedaży powinien jednak po roku ustąpić, gdyby sukienka z przyszłorocznej kolekcji była traktowana jako analogiczna do tej z wyprzedaży (prawidłowe podejście). Jeżeli jednak jest ona uznana jako całkowicie nowy produkt ze względu na inny krój, długość, materiał itp., wtedy okres wzrostu ceny nie występuje, a jedynie powtarza się sekwencja sezonowego spadku.

U nas ceny lecą na łeb, na szyję… A może to jednak błąd pomiaru?

W Wielkiej Brytanii ONS skorygował nieprawidłowe zbieranie danych. Przykładowa sukienka, nawet jeśli się różni od zeszłorocznej, to jest traktowana jako analogiczny, a nie całkowicie nowy produkt. Spowodowało to natychmiastowe zatrzymanie nienaturalnego trendu spadkowego cen na Wyspach, a od 2010 roku obserwuje się ich niewielkie wzrosty. Nad Wisła natomiast wiele sugeruje, że GUS trzyma się nieprawidłowych założeń.

Przede wszystkim wskazuje na to utrzymujący od kilkunastu lat stały trend (spadek detalicznych cen odzieży i obuwia ok. 5 proc. każdego roku), który jest praktycznie niewrażliwy na koniunkturę czy kurs walutowy. Po drugie, podobnie jak w przypadku Wielkiej Brytanii ceny importu samej odzieży wcale nie spadają. Przez ostatnie 10 lat wzrosły one o ponad 30 proc. (dane z roczników statystycznych handlu zagranicznego i Dziedzinowej Bazy Wiedzy GUS).

Innym zastanawiającym elementem jest także informacja, że Polacy wydają dziś na odzież i obuwie taki sam odsetek swojego domowego budżetu co kilkanaście lat temu - ok. 5 proc. Biorąc pod uwagę, że dochody Polaków wzrosły od 2005 r. ponad dwukrotnie i nastąpiłby raportowany przez GUS tak silny spadek cen z tej kategorii, udział odzieży i obuwia w koszyku wydatkowym statystycznego Polaka powinien się zmniejszyć (większy udział pojawiłby się prawdopodobnie w “hotele i restauracje”, “zdrowie” czy “rekreacja i kultura”). To jednak nie nastąpiło, co utwierdza w przekonaniu, że ceny odzieży i obuwia faktycznie nie spadły.

Kolejnym argumentem jest fakt, że wszystkie z kilkunastu produktów i usług dostępnych w publicznej bazie GUS, które nie mają charakteru sezonowego, wyraźnie zdrożały . Np. koszula męska z elanobawełny w 2005 r. kosztowała 79,26 zł, a teraz już 103 zł. Podobnie wygląda sytuacja z płaszczem damskim z tkaniny z udziałem wełny, który podrożał z 600,49 zł w 2005 r. do 682 zł w 2017 r. Z kolei w przypadku spodni typu jeans dla dziecka w wieku 6-11 lat cena w analogicznym okresie wzrosła z 60 do 67,18 zł. Od 2005 r. w przedziale 40-50 proc. zdrożało pranie chemiczne oraz męskie, damskie i dziecięce półbuty skórzane, damskie kozaki, a także podzelowanie męskiego obuwia.

Niebezpieczna rysa na wiarygodności

Inflacja to bardzo ważny wskaźnik w gospodarce. Służy między innymi do waloryzacji rent i emerytur. Dodatkowo zagraniczny kapitał jest niezwykle wrażliwy na jakiekolwiek wątpliwości dotyczące inflacji, gdyż szybszy od raportowanego wzrost cen może zmieniać opłacalność danej inwestycji.

Niedoszacowanie ogólnego poziomu inflacji w związku z corocznym spadkiem cen odzieży i obuwia o 5 proc. może wynosić ok. 0,25 pkt proc. każdego roku. Niby niewiele, ale w istocie chodzi o mniej więcej 12 proc. całkowitego wzrostu cen raportowanego przez GUS w ciągu 13 lat. Dodatkowo kategoria odzież i obuwie bierze udział w ważnej dla polityki monetarnej inflacji bazowej.

Rozwiązanie tego problemu tudzież rozwiane wątpliwości, pozwoli utrzymać nieposzlakowaną opinię GUS w kolejnych latach i zmniejszy ryzyko głębszej wizerunkowej wpadki. Wielka Brytania już wiele lat temu pokazała, w jaki sposób można poradzić sobie z sezonową pułapką obniżek cen odzieży i obuwia.

>>> Czytaj też: Dlaczego w ciągu 3 lat wydatki na podstawowe rachunki wzrosły o ponad 60 proc.?