"Obecne spory między Mińskiem a Moskwą to przeciąganie liny, które wpisuje się w tradycję relacji, ale przebiega dość gwałtownie" – ocenia w rozmowie z PAP publicysta niezależnego portalu Biełorusskije Nowosti Alaksandr Kłaskouski.

"Jest jasne, że po wprowadzeniu przez Rosję tzw. manewru podatkowego, który prowadzi do zniesienia ceł eksportowych na ropę, a podwyższenia podatku za jej wydobycie, przestanie działać schemat +naftowego off-shore+, którego beneficjentem jest Mińsk" – ocenia Kłaskouski.

Manewr podatkowy doprowadzi do utraty przez Białoruś preferencji celnych (dotychczas kupowała od Rosji ropę z dużą zniżką) i części dochodów w budżecie; według szacunków rządu - docelowo nawet 4 proc. PKB.

Kłaskouski wskazał, że napięcie w relacjach dwustronnych rośnie na różnych frontach i "nie są to tylko deklaracje, ale konkretne działania Moskwy". "Chodzi nie tylko o manewr podatkowy, który już stał się faktem i jedyne, co może poprawić sytuację Mińska, to wynegocjowanie jakiejś rekompensaty. Rosja zablokowała także wypłatę dwóch kolejnych transz kredytu Eurazjatyckiego Funduszu Stabilizacji i Rozwoju i wstrzymała kredyt rządowy. Poza tym ma się zmniejszyć ilość sprzedawanych nam przez stronę rosyjską tanich produktów naftowych do poziomu potrzeb własnych" – wymienia Kłaskouski. Moskwa twierdzi, że Białoruś reeksportuje kupowane od niej po korzystnych cenach produkty ropopochodne i na tym zarabia.

Część białoruskich komentatorów z zaniepokojeniem obserwuje sytuację w relacjach z Rosją, sugerując, że teraz Moskwa będzie "bardziej aktywnie wywierać presję na Mińsk". Ma tego dowodzić m.in. nominowanie na nowego ambasadora Rosji na Białorusi Michaiła Babicza, postrzeganego jako człowiek do zadań specjalnych i specjalista od brutalnej polityki. Eksperci wskazują też na niedawne spotkanie prezydentów Rosji i Białorusi - Władimira Putina i Alaksandra Łukaszenki w Soczi, które zdecydowanie nie zakończyło się sukcesem białoruskiego przywódcy.

Reklama

"Szczegółów poznać nie możemy, ale z języka gestów i półsłówek można wywnioskować, że to nie były udane rozmowy. Łukaszenka odmówił udania się na turniej sambo razem z Putinem, to było coś w rodzaju protestu dyplomatycznego" – ocenia Kłaskouski.

Zdaniem komentatora, gdy weźmie się pod uwagę historię wzajemnych relacji, alarm o możliwym "odsunięciu Łukaszenki od kremlowskiego garnuszka" jest przesadzony. "Cała historia relacji Białorusi i Rosji w epoce Łukaszenki to były i są targi. Brzmią przy tym piękne słowa o +braterstwie słowiańskim+, ale rzeczywistość jest brutalna" – ocenia rozmówca PAP.

"Sytuacja jest nowa o tyle, że Moskwa +dociska+, chce dać mniej za więcej, ponieważ sama jest w gorszej sytuacji gospodarczej. Ponadto tamtejsze elity drażni nadmierna w ich mniemaniu samodzielność polityki zagranicznej Łukaszenki i rzekome ustępstwa wobec +białoruskich nacjonalistów+" – diagnozuje Kłaskouski. W tej sytuacji, by uczynić partnera bardziej posłusznym, "wykorzystywany jest czynnik gospodarczy".

"Trwają negocjacje dotyczące surowców, wkrótce mają się odbyć rozmowy prezydentów w obecności przedstawicieli rządów, więc obecna sytuacja służy wzmocnieniu pozycji przetargowej Moskwy. Zapewne skończy się trudnym kompromisem, w którym Putin coś da, ale mniej niż oczekuje Łukaszenka" – przewiduje analityk.

Przyznaje, że obecnie sytuacja jest trudniejsza niż w poprzednich latach. "Nie sądzę, by – jak twierdzą niektórzy - groziła nam (Białorusi) inkorporacja czy okupacja. Ale presja będzie rosnąć. Moskwa może ponownie zażądać baz wojskowych na terenie Białorusi lub aktywów gospodarczych, jak np. zakłady produkujące podwozia do rakiet czy sieci przesyłowe gazu, co ostatnio zasugerował odchodzący z Mińska ambasador Aleksandr Surikow" – wymienia Kłaskouski.

Jak ocenia, "echem trudnych negocjacji" mogła być też niedawna wypowiedź głowy państwa, że "w przypadku porażki gospodarczej Białorusi może grozić wejście w skład innego państwa".

>>> Czytaj też: Od prawdziwej wojny handlowej dzielą nas godziny