Dobrze by było, gdyby publicyści i komentatorzy uświadomili sobie w końcu, że pojęcie niezawisłości sędziowskiej nie jest abstrakcją. W ciągu ostatnich trzech lat nie przeprowadzono żadnych zmian, które by usprawniły pracę orzeczników. Zrobiono za to sporo, by sądy wszystkich instancji podporządkować politykom.
Piotr Zaremba swoją opinię, która ukazała się na łamach DGP nr 169 „Sądy na drodze do utraty niezawisłości”, zakończył zdaniem „(...) I chętnie wysłucham, w czym się mylę”. Jako prawnik i sędzia czuję się sprowokowany do odpowiedzi, mimo że swe słowa redaktor Zaremba kierował głównie do Jana Rokity – autora komentarza, z którego treści uczynił kanwę wypowiedzi publicystycznej.
Były poseł, niedoszły premier, a obecnie komentator polityczny, w ostatnim tygodniu sierpnia udzielił kilku wywiadów, w których odniósł się do działań partii rządzącej określanych mianem reformy wymiaru sprawiedliwości. Zaremba rozpoczyna swój wywód od cytatu z Rokity, który stwierdził: „Chylę czoła przed Ziobrą i Kaczyńskim, że zdecydowali się na reformę, o której wszyscy wiedzieli od dawna, że jest konieczna, ale bali się jej jak ognia”. Chodzi rzecz jasna o zmiany w sądowym wymiarze sprawiedliwości, zwane reformą, które w istocie z reformą mają niewiele wspólnego. W ciągu ostatnich trzech lat nie zrobiono bowiem nic, co usprawniałoby pracę sądów na rzecz obywateli. Zrobiono za to sporo, by sądy wszystkich instancji podporządkować politykom, ukrywając właściwy cel tych zmian pod pojęciem demokratyzacji wymiaru sprawiedliwości. Czas najwyższy, by przy każdej okazji obnażać pozorowanie działań w sferze sprawności działania sądowego wymiaru sprawiedliwości.