Jestem zdecydowanym przeciwnikiem poddawania jakiejkolwiek kwestii związanej z przyjęciem europejskiej waluty referendum. Decyzje w tym zakresie powinni podejmować politycy, i na nic zda się tu próba przerzucenia ryzyka za tę decyzję na obywateli. Odpowiedzialność mogą bowiem ponosić tylko ci, którzy mają całkowitą zdolność panowania nad materią.
Tam jednak, gdzie w grę wchodzi ekonomia, rzadko obywatele mają pełny dostęp do informacji, a także wiedzę i umiejętności pozwalające na rozeznanie się w niuansach rynku walutowego.
Niezmiernie ważnym elementem podejmowania decyzji o przystąpieniu do strefy euro jest data wejścia do niej. Stąd mechanizm ERM2 (Exchange Rate Mechanism 2). Ten bowiem moment jest decydujący dla dokonania całej operacji przewalutowania i z punktu widzenia ekonomicznego - a przede wszystkim odbioru społecznego - jest znacznie ważniejszy (po owocach ich poznacie) niż data wejścia w życie zmian do konstytucji, umożliwiających tę operację. W korytarzu ERM2 trzeba być w zasadzie dwa lata. Kursy powinny być w dłuższym okresie wyrównane, by przewalutowanie nie doprowadziło do cenowo-płacowych absurdów. Niewykluczone, że najdogodniejszy moment wejścia dla Polski w strefę euro już minął. Ostatnio znaleźliśmy się w strefie kursowych turbulencji, które nie wiadomo, jak długo potrwają. Ale może być i tak, że bardzo dogodny moment wejścia w strefę euro pojawi się w nieodległej przyszłości. A co będzie, jeśli z powodów konstytucyjnych nie będziemy do tego w szybkim czasie gotowi? Żadne zasłanianie się referendum politykom nie pomoże, szczególnie w oczach biedniejszej części społeczeństwa, która relatywnie może stracić najwięcej.
W starożytnym Rzymie działało stronnictwo zwane optymatami (najlepsi), które za wszelką cenę przeciwstawiało się wszelkim zmianom porządku ustrojowego; mieliśmy w XVIII wieku swoich optymatów, którzy w końcu doprowadzili do upadku państwa, bo też bali się zmian. A nie lepiej po prostu myśleć o optymalnych dla państw decyzjach?