Poinformowały o tym we wtorek i środę amerykańskie media, z telewizją CNN i "New York Timesem" na czele. Demokraci w zasadzie mogą uchwalić odpowiednią ustawę o reformie bez pomocy Republikanów, ponieważ mają większość w obu izbach Kongresu i poparcie Baracka Obamy. Muszą tylko zyskać poparcie kilku umiarkowanych senatorów republikańskich (co jest możliwe), gdyż w Senacie potrzeba 60 głosów do przełamania "filibuster" (niedopuszczanie do głosowania przez wygłaszanie niekończących się przemówień).

Biały Dom i jego sojusznicy na Kapitolu woleli jednak dotąd uchwalić reformę przy współudziale jak największej liczby ustawodawców republikańskich, jako że ci ostatni odciążyliby w ten sposób Demokratów od politycznej odpowiedzialności za ewentualne bolesne koszta reformy (np. podniesienie podatków). Jak pisze jednak środowy "New York Times", szef kancelarii prezydenta Rahm Emanuel doszedł najwyraźniej do wniosku, że nie można ostatecznie liczyć na lojalną pomoc Republikanów zaangażowanych w kluczowe negocjacje o reformie.

"Zadanie klęski reformie Obamy jest dla nich ważniejsze, dla ich politycznych celów, niż rozwiązanie problemów z ubezpieczeniami medycznymi, z którymi borykają się codziennie Amerykanie" - powiedział Emanuel, który od miesięcy lobbuje w Kongresie na rzecz reformy. W ostatnich tygodniach rządowy plan reformy napotkał liczne protesty na spotkaniach demokratycznych legislatorów z wyborcami. Opozycja oskarża prezydenta i Demokratów, że plan ten zmierza do "przekazania służby zdrowia w ręce rządu" i "socjalistycznej medycyny".

Główną kością niezgody stała się zawarta w projekcie ustawy propozycja utworzenia państwowego funduszu ubezpieczeń lekarskich, na wzór istniejącego już Medicare (ubezpieczenia dla emerytów), który konkurowałby na rynku z prywatnymi towarzystwami ubezpieczeniowymi. Owa "opcja publiczna" napotkała zażarty opór konserwatystów, solidaryzujących się z prywatnymi ubezpieczycielami. Argumentują oni, że będzie ona "boczną furtką" do rzekomego stopniowego wprowadzenia państwowego monopolu na ubezpieczenia medyczne, co oznaczałoby perspektywę "racjonowania" usług zdrowotnych.

Reklama

W obliczu protestów i ostrzeżeń Republikanów, że nie poprą państwowego funduszu, rząd zasygnalizował, że w imię kompromisu byłby skłonny zrezygnować z "opcji publicznej". Minister zdrowia Kathleen Sebelius powiedziała w niedzielę, że "nie jest ona istotna" dla całej reformy. Wcześniej z podobną sugestią wystąpił sam Rahm Emanuel. Ich wystąpienia wywołały furię polityków i działaczy z lewego skrzydła Partii Demokratycznej. Argumentują oni, że bez "opcji publicznej" reforma nie ma sensu, ponieważ nie mając konkurencji ze strony państwa, prywatne firmy ubezpieczeniowe nie obniżą cen swoich polis, które w ostatnich latach wzrosły kilkakrotnie, co doprowadza do tego, że coraz więcej Amerykanów na nie nie stać. We wtorek około 60 demokratycznych członków Izby Reprezentantów skierowało list do Obamy z ostrzeżeniem, że jeśli "opcja publiczna" nie znajdzie się w ustawie o reformie, nie będą na nią głosować.

W obliczu rozłamu w Partii Demokratycznej jej kierownictwo i Biały Dom postanowiły - jak się uważa - zaostrzyć kurs i spróbować konfrontacji z Republikanami. Zdaniem komentatorów Demokraci prowadzą jednak ryzykowną grę, ponieważ niektórzy umiarkowani senatorowie w ich szeregach także boją się uchwalić reformę, idącą - w ich ocenie - zbyt daleko.

Najważniejsze informacje ze świata w serwisie Forsal.pl