Przewoźnik twierdzi, że cięcia są niezbędne w obliczu piętrzących się strat. Związki zawodowe natomiast krytykują decyzję, wskazując, iż nie była z nimi skonsultowana, i ostrzegają, że nie jest to koniec zwolnień.

Decyzja oznacza, że liczba personelu pokładowego zmniejszy się z 14 tys. do 12,3 tys. Zwolnienia zostaną rozłożone w ten sposób, iż 1 tys. pracowników odejdzie dobrowolnie, otrzymując odszkodowania, a 3 tys. przejdzie na pracę w niepełnym wymiarze godzin. Linie zapewniają, że redukcje nie będą miały wpływu na obsługę pasażerów, ponieważ główny ciężar cięć spadnie na management.

W wydanym oświadczeniu British Airways opisały sytuację na rynku przewozów lotniczych jako najtrudniejszą od kilkudziesięciu lat. Liniom grożą straty, już drugi rok z rzędu.

"Nasze przychody spadają, dlatego musimy podjąć działania prowadzące do poprawy rentowności (...). Nie możemy ignorować faktu, iż koszty personelu pokładowego na Heathrow (główna baza BA - PAP) są dużo wyższe niż na Gatwick (regionalne lotnisko w południowo-wschodniej Anglii - PAP) i wyższe niż u naszych konkurentów (tanich przewoźników - PAP)" - głosi oświadczenie.

Reklama

W ubiegłym tygodniu szef BA Willie Walsh powiedział telewizji Sky, że linie tracą ponad 1 mln funtów dziennie i w obecnym roku obrachunkowym spodziewają się straty. Walsh podtrzymał zarazem plany scalenia operacji na trasach transatlantyckich z udziałem BA, American Airlines oraz Iberii i wyraził przekonanie, że sytuacja na rynku ustabilizuje się za 6-8 tygodni.

W lecie Walsh zwrócił się do pracowników z apelem o to, by zgodzili się pracować za darmo przez jeden miesiąc lub przeszli na pracę w niepełnym wymiarze godzin. Ostatnio BA zlikwidowały posiłki na trasach europejskich i wprowadziły opłaty za wybór konkretnego miejsca.

W ubiegłym roku obrachunkowym strata BA wyniosła 401 mln funtów i była największa od czasu prywatyzacji przewoźnika w 1987 r.