Handlarze diamentów z Antwerpii muszą czekać przynajmniej dwa lata zanim odrodzi się rynek, zdruzgotany wskutek globalnego kryzysu finansowego. Klienci się nie garną, chociaż ceny spadły nawet o 35 proc.

Największe na świecie centrum branży diamentowej, ze szlifierniami i domami handlowymi, jest podtrzymywane przy życiu przez dwa wyspecjalizowane banki, które udzielają kredytów dealerom.

Rok 2009 jest dla Antwerpii “rokiem straconym”. Trzeba czekać aż popyt odrodzi się w USA i Europie – twierdzi Pierre De Bosscher, szef Antwerp Diamond Bank.

Poza bankiem Bosschera, który należy do belgijskiej KBC Group biznes diamentowy wspiera także oddział diamentów i biżuterii holenderskiego banku ABN Amro Holdings. Jego szef Victor van der Kwast ocenia, że bez finansowego zastrzyku upadałaby już jedna trzecia spośród 1800 spółek, parających się w Antwerpii handlem i szlifowaniem diamentów.

Przez Antwerpię przechodzi aż 80 proc. surowych diamentów świata, gdzie w wyniku obróbki uzyskują tak charakterystyczny dla tych kamieni szlachetnych kształt, polor i wysoką cenę.

Reklama

Kolo fortuny diamentowego przemysłu załamało się wraz z upadkiem amerykańskiego banku Lehman Brothers we wrześniu 2008 roku. Konsumenci w USA, na Bliskim Wschodzie I w Europie drastycznie ograniczyli wydatki na luksusowe artykuły.

Finansowy krach ze zdwojoną siłą uderzył w Antwerpię, której dealerzy zaciągają kredyty na zakup surowych diamentów w kopalniach, a sami oferują klientom długie terminy płatności, nawet do 180 dni.

W ciągu czterech-pięciu miesięcy od września 2008 roku ceny diamentów spadły o 35 proc., a handel szlachetnymi kamieniami skurczył się o jedną piątą. Banki poradziły kopalniom ograniczenie dostaw surowych diamentów, a dealerom - aby nie gromadzili niepotrzebnych zapasów.

“Diamentowe” banki z Antwerpii oceniają, ze rynek już odbija się od dna. Ale rosnący popyt z Chin i Indii nie wystarczy, aby zrekompensować spadek na rynku amerykańskmi. Na USA przypada bowiem 50 proc. światowej sprzedaży diamentów.