Ponad 200 mln zł pochłonie wspólny projekt kanalizacyjno-wodociągowy dwóch podwarszawskich gmin, Wołomina i Kobyłki, których bez dotacji unijnej nie byłoby stać na tę bliską końca inwestycję. Inwestycję o skali, której nie powstydziłyby się największe polskie miasta.
Jeszcze pięć lat temu Kobyłka „leżała na szambach”. To znaczy, że tylko 4 proc. budynków (dwa przyzakładowe osiedla wybudowane za czasów PRL) było podłączonych do kanalizacji, a reszta korzystała z szamb. Kobyłka to 19-tysięczne miasto położone niecałe 10 kilometrów od granic Warszawy, w dodatku aspirująca – ze swymi licznymi terenami zielonymi i rezerwatem przyrody Grabicz – do miana „miasta-ogrodu”.
Za komuny władze nie zadbały, żeby powstała tu kanalizacja. W latach 90. zaś miejscowi samorządowcy wybierali bardziej spektakularne, „polityczne” inwestycje, np. budowę szkoły i sali gimnastycznej. Robili tak, jak wielu ich kolegów z innych samorządów, którzy myśleli: „Kanalizacja to rury zakopane w ziemi, wyborcy nie będą ich widzieć, nie mówiąc o tym, żeby za to docenili”.

Rozkopy wkrótce się skończą

Dziś, gdy Kobyłka kończy swą sztandarową inwestycję, dzięki której do sieci kanalizacyjnej będzie podłączonych 90 procent budynków, Robert Roguski, burmistrz tego miasta, jest szczęśliwy.
Reklama
– Mieszkańcy doceniają to przedsięwzięcie. To widać po ich cierpliwości i spokoju, z jakimi podchodzą do rozkopanych ulic. Wiedzą, że to po prostu trzeba było zrobić i w sumie im się to opłaci. Dziś za jednorazowe opróżnienie domowego szamba płaci się u nas 140–150 zł, a trzeba to robić przynajmniej raz w miesiącu. Gdy szambo zastąpi kanalizacja, rachunki za ścieki powinny u nas spaść kilkakrotnie – mówi.
Po zakończeniu projektu mieszkańcy będą też mieli lepszą wodę do picia. Dziś jest ona dość kiepskiej jakości, choć czerpią ją z ujęć podziemnych. Jest tak dlatego, że wiele osób ma nieszczelne szamba (niektórzy celowo je dziurawią, żeby zaoszczędzić) albo nielegalnie pozbywa się ścieków, wylewając je na pola czy odprowadzając do okolicznych rowów. Te nieczystości podtruwają wody gruntowe. Kanalizacja zakończy ten proceder.
Mieszkańcy Kobyłki skorzystają jeszcze w jeden sposób. Od 1989 do 2005 roku, czyli do chwili rozpoczęcia rozbudowy kanalizacji, w mieście nie powstało ani jedno nowe osiedle, ani inna większa inwestycja prywatna. Z prostego powodu: inwestorów skutecznie odstraszał brak kanalizacji (czyli podstawowej infrastruktury). Gdy ruszyła jej rozbudowa, w Kobyłce zaczęli inwestować deweloperzy. W ostatnich trzech latach zrealizowali tu już kilkanaście inwestycji mieszkaniowych, budując na ogół bloki i szeregowce.
Rośnie też zainteresowanie działkami pod domki jednorodzinne w Kobyłce. Ich ceny w ostatnich trzech latach się podwoiły, dzięki czemu miejscowi, w większości mieszkający we własnych domkach, czują się bogatsi.
– W tym samym okresie zaczęło nam dużo szybciej niż wcześniej przybywać mieszkańców, ich liczba zwiększyła się przez te trzy lata o 1,5 tysiąca – mówi burmistrz Roguski. – To nie był przypadek, nasza gmina stała się bardziej atrakcyjna dla przybyszów. Myślę, że to w duże mierze zasługa naszego projektu kanalizacyjnego.
Zaczęło się od tego, że Wołomin budował przez 20 lat oczyszczalnię. Gdy skończył ją w 1994 roku, już była za mała i przestarzała. Na dodatek miasto było tylko w 70 proc. skanalizowane i brakowało mu osobnej kanalizacji deszczowej. Woda spływająca z ulic po deszczu mieszała się w tzw. rurach ogólnospławnych ze ściekami, co zakłócało pracę oczyszczalni.



Razem z Kobyłką

Jeszcze gorzej było w należących do tej samej gminy wioskach okalających Wołomin. Tam brakowało nawet wodociągów. Była do nich podłączona tylko połowa domów.
Na początku dekady władze Wołomina postanowiły to radykalnie zmienić, korzystając z funduszy unijnych. Przygotowania trwały kilka lat. Z wyliczeń wynikało, że modernizacja oczyszczalni i rozbudowa kanalizacji oraz wodociągów pochłonie 20 mln euro. Tymczasem Wołomin chciał dotacji z Funduszu Spójności, który dofinansowywał tylko projekty warte powyżej 30 mln euro. Władze miasta wpadły więc na pomysł, żeby dokooptować do swojego projektu sąsiednią Kobyłkę i zaproponować jej, by zbudowała u siebie sieć kanalizacyjną oraz podłączyła się do zmodernizowanej i rozbudowanej wołomińskiej oczyszczalni. Sąsiada udało się namówić, choć to miała być jego pierwsza inwestycja z wykorzystaniem unijnych funduszy. W 2005 roku Komisja Europejska przyznała obu gminom 34 mln euro dotacji, mającej pokryć 81 proc. kosztów wspólnego przedsięwzięcia.

Ceny w górę, dotacja nie

Nie obyło się bez przeszkód. Umowa była podpisana w euro, którego kurs w złotówce od wejścia Polski do UE spadał. Na domiar złego, gdy obie gminy rozpisały przetargi na wykonawców sieci wodociągowo-kanalizacyjnej i modernizacji oczyszczalni, zbiegło się to w czasie z drastycznym wzrostem cen materiałów i usług budowlanych.
– Ceny, jakie zaproponowali nam wykonawcy, były dwa razy wyższe od sumy, którą chcieliśmy przeznaczyć na tę inwestycję – opowiada burmistrz Roguski.
Taka sama sytuacja była w 50-tysięcznym Wołominie. To oznaczało, że obie gminy będą musiały dołożyć do inwestycji dużo więcej, niż pierwotnie zakładały, a dotacja unijna pokryje nie 80 proc., ale ledwie połowę kosztów całego przedsięwzięcia.
Obie gminy w tej sytuacji zachowały się odmiennie. Wołomin unieważnił przetarg i rozpisał nowy. Kobyłka postanowiła zaryzykować, za pierwszym podejściem wybrała wykonawcę i zaciągnęła kredyt na wkład własny. Bała się, że w przeciwnym razie nie zdąży zrealizować inwestycji na czas i będzie musiała zwracać unijną dotację.
Kto lepiej wyszedł? Chyba jednak Wołomin, który wprawdzie nieco później zaczął swą inwestycję i później ją zakończy (w przyszłym roku), ale zaoszczędził 8 mln euro. To skutek ponownego przetargu, w którym oferty oferentów były już dużo tańsze, bo zdążyły spaść ceny materiałów i usług budowlanych.



Robert Roguski, burmistrz Kobyłki, jest jednak i tak zadowolony, bo kończy już inwestycję.
– Nawet przy wsparciu unijnym to przedsięwzięcie pochłaniało w ostatnich latach 90 procent naszych wydatków inwestycyjnych, które z kolei stanowiły 60 proc. budżetu gminy – mówi.
– To znaczy, że projekt był tak kosztowny, że nie stać było nas na inne większe inwestycje. A teraz, gdy już go kończymy, wreszcie będziemy mogli pozwolić sobie na inne. W pierwszej kolejności chcemy poprawić stan dróg i chodników.
– Nasza oczyszczalnia będzie mogła przyjmować dwa razy więcej ścieków niż przed modernizacją i będzie je dużo lepiej oczyszczać – cieszy się Jerzy Mikulski, burmistrz Wołomina.
Oczyszczone ścieki z wołomińskiej oczyszczalni trafiają przez rzeczkę Długą i Kanał Żerański do Zalewu Zegrzyńskiego, który jest rezerwuarem wody pitnej dla Warszawy i jej największym obszarem rekreacyjnym.
Jednak i w skali mikro, tylko tych dwóch gmin, całego projektu też nie da się przecenić.
– Dla nas to przełom cywilizacyjny, który znacznie by się opóźnił, gdyby nie dotacja unijna – mówi burmistrz Kobyłki Robert Roguski.
180 kilometrów
Powstanie w sumie 180 kilometrów sieci kanalizacyjno-wodociągowej, a do kanalizacji zostanie podłączonych prawie 15 tys. gospodarstw domowych, z czego 6,5 tys. w Kobyłce i 8 tys. w Wołominie, którego skanalizowanie wzrośnie dzięki temu z 70 do 90 proc.
Samej Kobyłki nie byłoby stać
Roczny budżet gminy to 35 mln zł. Inwestycja kanalizacyjna, dofinansowywana przez UE, będzie kosztowała w sumie ok. 100 mln zł, niemal tyle, ile trzy roczne budżety gminy. Gdyby Kobyłka chciała z własnej kieszeni realizować tę inwestycję, potrwałaby ona nie cztery, a z 15 lat. Wprawdzie gmina musiała się zadłużyć, ale ten kredyt się zwróci przez większe wpływy z podatków, bo rozwój miasta przyspieszył. Miastem interesują się już nie tylko firmy budujące mieszkania, ale i usługowe. Jedna z nich chce tu zbudować nowoczesne centrum handlowe.
Burmistrz Robert Roguski chce dziś ubiegać się o kolejne dotacje z funduszy unijnych. Teraz już wie, jak je pozyskiwać i rozliczać oraz jak prowadzić duże inwestycje.