Od kilku miesięcy słyszymy tezy: musimy prywatyzować, aby ratować budżet, poprzednicy zmarnowali czas, bo byli ideologicznie niechętni prywatyzacji, energiczne zwalczanie korupcji zagraża prywatyzacji. Rozważmy je po kolei.
Do roku 2008 na Węgrzech dokonano niemal całościowej prywatyzacji. Sprywatyzowano także te sektory, które u nas są własnością państwa, czyli port lotniczy w Budapeszcie, giełdę, elektroenergetykę, chemię i gaz. Jednak wpływy z prywatyzacji zostały po prostu przejedzone przez rządy, które kupowały poparcie głosujących.
W roku poprzedzającym poprzednie wybory parlamentarne, w 2006, Węgrzy zafundowali sobie podwyżki uposażeń i świadczeń. Po kilku miesiącach poprzedni premier Węgier Ferenc Gyurcsany przyznał, że okłamywał obywateli co do stanu gospodarki. Ale czy oni sami nie chcieli być okłamywani? Następnie przyszedł kryzys i zapaść finansowa kraju.
Bez naprawienia struktury wydatków publicznych i polepszenia bazy podatkowej wpływy z prywatyzacji będą narkotykiem, który pozwoli jedynie odłożyć decyzje w czasie. Nie można jednak liczyć na to, że budżet roku 2011 będzie znacznie lepszy od roku 2010. Jest tak ze względu na dobrze znane zjawisko opóźnienia wzrostu dochodów w stosunku do powracającej koniunktury.

Łatwe łupy

Reklama
W warunkach spowolnienia wpływy podatkowe spadają znacznie szybciej, niż odbudowują się po powrocie gospodarki na ścieżkę wzrostu. Dlatego nawet jeśli w 2011 r. wzrost PKB powróci na przyzwoity poziom 4 – 5 proc., to dochody podatkowe zaczną wzrastać dopiero w 2012 r. Co zrobi do tego czasu rząd, jeśli na „dołku” sprzeda najcenniejsze firmy? W istocie rzeczy intensywna prywatyzacja w czasie recesji przypomina pana Łęckiego z „Lalki”, sprzedającego stary serwis, aby jeszcze raz, jak za dobrych czasów, zabawić się z przyjaciółmi na wyścigach. Łęcki miał przy tym Wokulskiego, który podbijał cenę serwisu, ale my nie możemy liczyć na takich nabywców. Zdumiewają przy tym podstawowe błędy Ministerstwa Skarbu. Jeżeli rządzący przyznają publicznie, że budżet będzie ratowany wpływami z prywatyzacji, to osłabiają tym samym swoją pozycję negocjacyjną. Czy można się wówczas dziwić, że RWE twierdzi, że poznańska Enea jest za droga i nie składa oferty na zakup kontrolnego pakietu jej akcji? Zakłada bowiem, że za trzy miesiące minister, który zapędził się w kozi róg, sprzeda taniej. Notabene RWE jest właścicielem RWE Polska (dawny Stoen) i jako taki dało przykład lekceważenia polskiego prawa i Urzędu Regulacji Energetyki poprzez jednostronne podwyższenie cen energii elektrycznej dla odbiorców w Warszawie na początku 2009 r. wbrew stanowisku URE.

Złe doświadczenia innych

Prywatyzacja elektroenergetyki zasługuje na dłuższą uwagę. Obserwując doświadczenie innych krajów europejskich, widzimy, że nie ma związku między cenami energii dla odbiorców domowych oraz przemysłu a strukturą własności. Innymi słowy, w energetyce prywatyzacja nie jest jednoznaczna z silniejszą konkurencją cenową. Paradoksalnie, jedne z najniższych cen energii ma Francja, z typowym państwowym monopolem Electricite de France, zaś w Wielkiej Brytanii, w której przeprowadzono kompleksową liberalizację i prywatyzację tego sektora, ceny są wyższe niż za kanałem o kilkadziesiąt procent za kilowatogodzinę. Dane Eurostatu za 2008 r. w euro za 100 kWh to: Wielka Brytania – 9,77, Francja – 6,41, a wspomniane wyżej, w pełni sprywatyzowane Węgry – 11,44 euro.

Gospodarka według Gomułki

Poprzedniemu rządowi, w którym miałem możliwość pracować, zarzucano niechęć do prywatyzacji. Nasi adwersarze nie szczędzili epitetów, twierdząc, że wykazujemy gomułkowskie lub wręcz bolszewickie rozumienie gospodarki. Tymczasem w latach 2006 – 2007 zamknęliśmy kilkadziesiąt transakcji w różnych branżach, uporczywie negocjując ceny. Niewiele osób zastanawia się nad paradoksem, że ostatecznie przetrwała Stocznia Gdańska sprywatyzowana podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości. Prywatyzacja dała przyszłość bydgoskiemu Zachemowi i WSK Mielec. Za pakiet akcji Polskich Hut Stali wynegocjowaliśmy 6,5-krotnie wyższą cenę w porównaniu do zapisu umownego pozostawionego przez poprzedników.
Na koniec diabelska alternatywa, lansowana od kilkunastu dni. Ze zdziwieniem przeczytałem stwierdzenie obecnego prezesa zakładów H. Cegielski w Poznaniu, że CBA pogrąży firmę, gdyż pracownicy Agencji Rozwoju Przemysłu obawiają się podejmowania decyzji co do zakupu od Ciegielskiego jego wartościowych aktywów. Po kilku dniach wiceminister skarbu narzekał w wywiadzie, że smutni panowie ze służb przeszkadzają w pracy. Przesłanie brzmi: albo jako obywatele zgodzimy się na działania na skróty i „pewną” dozę szarości, albo budżet upadnie. Jeżeli zaakceptujemy tak postawioną alternatywę, to nie zbudujemy wydajnej, nowoczesnej gospodarki. Wiele badań dowodzi, że istnieje ścisły związek między poziomem korupcji a skłonnością do innowacji i inwestycji w gospodarce. Można i należy prywatyzować bez uszczerbku dla finansów państwa.