Wstępny raport o amerykańskim PKB w trzecim kwartale (annualizowany) pokazał wzrost o 3,5 procent, czyli mocniej niż prognozowane 3,2 procent. Pamiętać trzeba, że w środę media poinformowały (raport nosi wcześniejszą datę) o obniżeniu przez Goldman Sachs prognozy z 3 na 2,7 procent, co zwiększyło podaż akcji. Tym bardziej pozytywnie odebrane zostały realne dane. Gdyby to była Polska to prognoza GS, na jeden dzień przed publikacją raportu, z pewnością wywołałyby burzę z zarzutami o manipulację rynkiem. Dociśnięta w dół sprężyna przecież najmocniej odbija. Słaby był raport o tygodniowej zmianie na rynku pracy w USA – ilość nowych wniosków spadła z 532 do 530 tys., ale oczekiwano spadku do 520 tys. Spadła jednak ogólna ilość pobierających zasiłek i średnia czterotygodniowa.

Nie zaszkodziły bykom nawet słowa Josepha Stiglitza, laureata nagrody Nobla z ekonomii, który powiedział w czwartek w Pekinie, że gospodarka USA spowolni tempo wzrostu, bo stoi w obliczu poważnych wstrząsów, a bezrobocie nie będzie spadało. Również w czasie sesji wielu ekonomistów uprzedzało, że taki wzrost jest nie do utrzymania. Annualizowany PKB oznacza tylko tyle, że gdyby dynamika wzrostu była taka jak w trzecim kwartale to PKB w skali roku wzrósłby o 3,5 proc. Jest to więc coś na kształt prognozy. Tyle tylko, że taka dynamika wzrostu się nie utrzyma, bo wiele programów pomocy konsumentom w tym roku wygasło lub wygaśnie. Christina Romer, główna ekonomistka sztabu Obamy przyznała, że szczyt wpływu programów stymulujących gospodarkę jest już za nami. Amerykanie jednak szybciej strzelają niż myślą, więc nic dziwnego, że takie dane wywołały euforię.

Na rynku akcji i surowców zapanowała euforia. Sesja zakończyła się dużymi wzrostami indeksów, co każe poważnie zastanowić się nad sytuacją. Jakieś odbicie rynkowi się należało, ale to było chyba zbyt silne. Jedno jest pewne: morale byków jest nadal bardzo wysokie i nie należy spisywać ich na straty. Nadal uważam, że korekta powinna się przedłużyć, ale tym bardziej nie oczekuję powrotu do bessy. Najgorsze, co może być to szukanie miejsca na trend boczny.

GPW rozpoczęła czwartkową sesję od spadku i nie było w tym nic dziwnego. Dziwne było jednak to, że powrót indeksów na innych giełdach europejskich do poziomów neutralnych nie podnosił u nas indeksów. Wyglądało to tak jakby GPW znowu stała się jedną ze słabszych giełd w Europie. W każdej korekcie są też przerwy, więc nie było w tym nic dziwnego, że indeksy weszły w trend boczny w oczekiwaniu na nowe impulsy z USA. Przed publikacją danych w USA niedźwiedzia zaczęły zdobywać przewagę. Widać było, że gracze bardzo się tych danych boją. Niepotrzebnie. Dane były dużo lepsze od oficjalnych i nieoficjalnych prognoz, co natychmiast podniosło indeksy również u nas (tak jak wszędzie w Europie). WIG20 też zabarwił się na zielono i szybko odzyskał pokonany dzień wcześniej poziom 2.300 pkt.

Reklama

Na rynkach panuje olbrzymia zmienność wynikająca z bardzo trudnej sytuacji. Akcje i surowce są zdecydowanie przewartościowane, ale olbrzymia ilość wolnej gotówki, niskie stopy procentowe zmuszają fundusze do szukania zysków, a to prowadzi do budowania baniek spekulacyjnych. Osiołkowi w żłobie dano… Nic dziwnego, że tak szybko i gwałtownie zmieniają się kierunki indeksów. Będą nadal się tak zmieniały w zależności od jakości danych makro w USA.