Już o 10tej WIG20 wyznaczył dzienne maksima, a później nastroje ponownie siadły. Niby indeks PMI dla sektora produkcji w Polsce wzrósł bardziej niż oczekiwano, ale nadal nie może poradzić sobie z poziomem 50 pkt (oddzielającym wzrost od kontrakcji). Spadł też wskaźnik bieżącej produkcji, więc trudno uznać te dane za satysfakcjonujące dla inwestorów. Obawy o możliwość głębokiej korekty wzrostów z ostatnich miesięcy szybko więc powróciły, a sytuacja w której rosły indeksy giełd zachodnioeuropejskich, a traciły w naszym regionie, dodatkowo była deprymująca, wskazywała bowiem na wychodzenie z regionu inwestorów zagranicznych. Przed końcem notowań WIG20 spadł poniżej poziomu otwarcia, ale ostatecznie wiarę w zatrzymanie spadku dały dane z USA.

Tam wskaźnik ISM dla sektora przemysłu wzrósł znacznie bardziej niż tego oczekiwano. Dodatkowo dobre wyniki przed sesją opublikował Ford (który - gwoli przypomnienia - nie korzystał ze wsparcia państwa w takiej skali, jak zrobiły to General Motors i Chrysler), co zapewniło udany początek notowań na Wall Street i blisko 1,5-proc. zwyżki w godzinę po otwarciu rynku. Za sprawą danych z USA i postawy amerykańskich inwestorów WIG20 zyskał 25 pkt na samym finiszu sesji. Na wykresie powstała więc biała świeca, a w głowach inwestorów nadzieja, że linia trendu wzrostowego nie zostanie jednak przerwana (po porannych spadkach WIG20 oparł się o nią, a następnie od niej odbił w końcówce notowań).

Co ważne, na rynku walutowym tracił też dolar i to zdecydowanie (0,7 proc. wobec euro), wzbudzając nadzieję, że jego szkodliwy - dla rynków - trend wzrostowy z ostatnich dni został przerwany. W konsekwencji u nas dolar potaniał o 0,8 proc., euro o 0,2 proc., podobnie jak frank. Słabszy dolar pomógł też podnieść cenę ropy o 1 proc., złota o 1,5 proc., a miedzi o 0,5 proc.