Zachowanie rynków amerykańskich podczas czwartkowej sesji było zdumiewające. Indeks S&P 500 rysował do środy małą, prospadkową flagę, co powinno było zakończyć się zniżką. Dopiero potem powinniśmy zobaczyć, zapowiadany przeze mnie, powtórny ruch ku 1.100 pkt. Okazało się jednak, że w czwartek byki zaatakowały i nie dały oponentom żadnych szans. Dziwny był nie tyle wzrost indeksów, ale jego duża skala.

Twierdzono, że to dane makro tak bardzo pomogły bykom. Nieco w to wątpię. To prawda, że tygodniowe dane z rynku pracy były lepsze od oczekiwań. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych spadła z 530 do 512 tysięcy. Spadła też średnia czterotygodniowa i ogólna ilość pobieranych zasiłków. To zasługiwało na odrobinę optymizmu, ale tylko odrobinę. Wstępne dane o wydajności pracy i jej kosztach w trzecim kwartale były dużo lepsze od oczekiwań. Wydajność wzrosła aż o 9,5 procent (najmocniej od 6 lat) kw/kw, a koszty pracy spadły o 5,2 procent. Doskonale? Tak, ale po pierwsze przypominam, że to jest jednorazowy wyskok (tak jak wzrost PKB). Po drugie dane mają znaczenie tylko dla inflacji, a tym nikt się w tej chwili nie przejmuje. Po trzecie takie wzrost wydajności mogą ograniczyć chęć zwiększania zatrudnienia, a to będzie szkodziło rynkowi pracy.

Pojawiły się jeszcze dane o październikowej sprzedaży w sklepach czynnych co najmniej rok. Ekscytowano się tym, że wzrosła ona o 2,1 procent w stosunku do września. Najlepsze były sieci: Costco, Gap, Nordstrom. Znakomicie? Niby tak, ale więcej niż połowa sieci sprzedaży detalicznej opublikowała dane gorsze od oczekiwań Wall Street. To budzi wątpliwości co do jakości sezonu sprzedaży świątecznej.

Na rynkach walut i surowców nie było widać nawet śladu optymizmu, którym promieniała Wall Street. Owszem, indeksowi NASDAQ pomagały opublikowane po środowej sesji wyniki kwartalne Cisco i opinie jego szefa. Jednak to też nie uzasadniało tak mocnych wzrostów indeksów. Można powiedzieć, że są dwa możliwe wytłumaczenia. Pierwsze to stwierdzenie, ze duża zmienność doprowadziła do wzrostu, który niedługo zamieni się w spadki. Drugie wytłumaczenie to powstanie masy krytycznej, o której wspominałem na początku korekty: pojawiają się dobre dane, są lekceważone, ale po pewnej ich ilości rynek dochodzi do wniosku, że spadki nie mają uzasadnienia. Niestety, po jednaj, dziwnej, sesji nie da się tego problemu rozstrzygnąć. Jakiekolwiek byłoby jednak wyjaśnienie to zachowanie rynku potwierdza tezę: za wcześnie na naprawdę dużą korektę.

GPW też, podobnie jak inne giełdy europejskie rozpoczęła czwartkową sesję spadkiem. Od początku zielenił się kurs akcji Lotosu, który opublikował o wiele lepszy od oczekiwań rynku raport kwartalny. Dlatego też nieźle zachowywały się akcje PKN Orlen. Zmienność również na GPW była bardzo duża, ale zakres wahań indeksu ograniczony. Bardzo spokojny był sektor mniejszych spółek. Po publikacji danych o angielskiej produkcji, kiedy na innych giełdach skala spadków znacznie zmalała, u nas WIG20 błyskawicznie przeszedł na plus. Oczywiście kierowały nim kontrakty. Indeks rósł bardzo szybko. Nasz rynek zdecydowanie znajdował się w tym momencie w przeciwfazie do innych rynków europejskich. Zakładam, że to oczekiwane ożywienie po piątkowym debiucie PGE tak wpływało na zachowanie GPW.

Reklama

Potem sytuacja była już banalnie prosta. Poprawa sytuacji w Europie, dobre dane i doskonały początek sesji w USA nie dały niedźwiedziom żadnych szans. Liderami były banki pod wodzą Pekao z wyjątkiem BRE, który ciągle odchorowuje swoje słabsze od oczekiwań wyniki kwartalne. WIG20 wzrósł (na sporym obrocie) o 2,5 procent otwierając sobie drogę do ataku na październikowy szczyt. Najważniejsze jest jednak to, że nastąpiło mocne odbicie tuż nad dolnym ograniczeniem kanału trendu wzrostowego, co daje szansę do ataku na ograniczenie górne (2.600 pkt.).