Informacje ogłoszone w ubiegłym tygodniu przez kilka czołowych światowych firm mogą świadczyć o tym, że ci, którzy obwieścili koniec kryzysu, zanadto się pospieszyli.
Nokia Siemens Network, czołowy dostawca infrastruktury telekomunikacyjnej, zapowiedział, że do 2011 roku zmniejszy zatrudnienie o 7–9 proc. Dziś w firmie na całym świecie pracuje 64 tys. osób. Spółka plany ogłosiła, informując jednocześnie, że zrealizowała wszelkie synergie, jakie miała przynieść fuzja działów sprzętu telekomunikacyjnego Siemensa i Nokii. Równolegle o planach zwolnienia w tym samym terminie co NSN do 7 proc. pracowników poinformował farmaceutyczny koncern Johnson & Johnson. Firma zatrudnia na świecie 117 tys. pracowników.
Jakby tych doniesień było mało, o planach zwolnienia 1300 pracowników w Wielkiej Brytanii poinformował bank HSBC. Dzień wcześniej o planowanej redukcji do 3700 osób mówił Royal Bank of Scotland. W środę zwolnienia dodatkowych 300 osób zapowiedziała Logica, firma świadcząca usługi IT w Europie, a Microsoft zaskoczył rynek informacją, że zwalnia kolejne 800 osób. Z ogłoszonych właśnie statystyk wynika, że w październiku w USA pracę w prywatnych firmach straciło 203 tys. osób, o 24 tys. mniej niż we wrześniu. Jednocześnie październikowe zwolnienia są najmniejszymi od czerwca 2008 roku. Od początku recesji prywatne firmy w USA zwolniły 7,2 mln pracowników i obecnie zatrudniają 108,5 mln osób.
Informacje o masowych zwolnieniach nie są typowymi doniesieniami z okresu wzrostu gospodarczego. Zazwyczaj pojawiają się, gdy kryzys dotyka firmy i konieczne są działania ratunkowe. Stąd te obecne są ważnymi sygnałami. Co ciekawe, rynek przyjmuje je dobrze. Ceny akcji spółek zmniejszających zatrudnienie w dniu ogłoszenia zwolnień szły w górę. David Greenlaw, ekonomista banku Morgan Stanley, jest optymistą. Jego zdaniem firmy zbyt agresywnie podchodzą do cięcia kosztów i lada chwila na nowo zaczną zatrudniać, by sprostać rosnącym zamówieniom. Wydajności pracy nie daje się bowiem podnosić w nieskończoność.