Przegapiliśmy wzrosty na rynkach akcji w środę, ale w czwartek rano nastroje nie były już tak dobre. Na azjatyckich parkietach mieliśmy realizację zysków, co zawsze rodzi obawy o możliwość powtórzenia tej sytuacji w Europie. Faktycznie zaczęliśmy notowania od spadków, które jednak szybko zostały zniwelowane. WIG20 ponownie został podciągnięty w okolice 2400 pkt, ale tym razem udało się ten poziom utrzymać do końca sesji, co stwarza szansę na atak na tegoroczny szczyt (2 417 pkt) już w piątek. Jest jednak pewien warunek.

Wcześniej przełamanie tegorocznych szczytów musielibyśmy też zobaczyć na innych rynkach akcji, w szczególności w USA. Tam S&P zatrzymał się (także dziś w godzinę po otwarciu notowań) w okolicach 1 100 pkt. Marsz w górę jest oczywiście możliwy, ale ewentualne cofnięcie rynku - obojętnie od pretekstu - po pierwsze umocniłoby opór, po drugie rozbudziło obawy o możliwość pojawienia się podwójnego szczytu. Wówczas sekwencje zdarzeń z ostatnich tygodni byłyby zaledwie wstępem do rozpoczęcia większej korekty. Nie ma się jednak co obawiać na zapas - możliwych scenariuszy jest przecież znacznie więcej (z trendem bocznym na czele). Dość powiedzieć, że większość indeksów na światowych rynkach jest podobnej sytuacji - bezpośrednio pod szczytami z października. Wybicie w górę to sygnał kontynuacji trendu, odwrót zaś nie zrobi inwestorom większej krzywdy tak długo, jak długo indeksy nie złamią dołków z początku listopada.

Sygnałem by brać możliwość spadków poważnie pod uwagę jest zachowanie dolara. Przez kilka dni euro nie mogło poradzić sobie z poziomem 1,50 USD, a w konsekwencji rynek ruszył w drugą stronę. Dziś po południu kurs spadł już do 1,487 USD. Umocnienie dolara zwykle niekorzystnie wpływa na nastroje na rynkach akcji, zwłaszcza na rynkach wschodzących. Złoty osłabił się po tym ruchu - dolar podrożał do 2,777 PLN, euro nie zmieniło ceny, podobnie jak frank.

Wrażliwa na dolara okazała się cena ropy, która potaniała o 1,7 proc., ropa potaniała o 0,3 proc., podobnie jak miedź. Zatem sygnałów by jutro faktycznie spodziewać się u nas ataku na szczyt nie ma zbyt wielu.

Reklama