Jeszcze rok temu obligacje skarbu państwa były jak koło ratunkowe rzucone inwestorom. Ministerstwo Finansów biło rekordy sprzedaży.
Inwestorzy wycofywali się z giełdy, umarzali na potęgę jednostki uczestnictwa, co dławiło fundusze, a spadek zaufania do banków nie sprzyjał lokowaniu środków na rachunkach bankowych. Obligacje detaliczne wydawały się jednym z nielicznych aktywów, które były w miarę bezpieczne. Do tego te kupione w październiku 2008 roku okazały się dość zyskowne: Rada Polityki Pieniężnej dopiero zaczynała cykl obniżek stóp. Oprocentowanie sprzedawanych wtedy obligacji dwuletnich wynosi 6,25 proc. rocznie. Sprzedawane dziś papiery mają kupon 4,75 proc. W ciągu dwóch lat realny zysk z takiej obligacji to 9,73 proc. I w tym właśnie sęk – o ile obligacje to dobry sposób na przetrwanie wstrząsu, o tyle dla niektórych inwestowanie na tak długo w tak niepewnych czasach to nie jest dobry pomysł. Być może stosunkowo niska sprzedaż w październiku to skutek większego apetytu na ryzyko, jaki poczuli też inwestorzy indywidualni.