Z globalnego kryzysu gospodarczego Polska wychodzi w lepszym stanie niż reszta Unii Europejskiej, przed rządem stoi jednak poważny problem zarządzania gospodarką podczas wtórnych efektów załamania i przygotowań do przyszłorocznych wyborów prezydenckich.
Obecnie wygląda na to, że w tym roku kraj będzie jedynym państwem UE, które w 2009 uniknęło spadku produktu krajowego brutto, który zapewne wzrośnie o 1–2 proc.
– Udowodniliśmy, że nie jesteśmy po prostu częścią regionu Europy Środkowo-Wschodniej, który obejmuje także Ukrainę, Rosję i Kazachstan – mówi Zbigniew Jagiełło, dyrektor naczelny największego w kraju Banku PKO.
Minister finansów Jacek Rostowski twierdzi, że w porównaniu z innymi krajami europejskimi – także z Niemcami, największym rynkiem eksportowym – Polska wykazuje „prawdziwą odporność”.

Zewnętrzne wsparcie

Reklama
Nastroje w gospodarce są dziś całkiem inne niż w nerwowym okresie pod koniec 2008 i na początku 2009 roku, gdy panowały obawy co do zobowiązań zachodnioeuropejskich banków, które mają przeważający udział w zewnętrznym finansowaniu nowych członków UE – także Polski.
Kluczowym elementem zwiększenia zaufania było wsparcie, jakie regionowi okazały UE, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i inne międzynarodowe instytucje finansowe. Choć Polska nie domagała się ratunkowego finansowania, zapewniła sobie rezerwową linię kredytową z MFW wartości 20,6 mld dol.
Międzynarodowe instytucje finansowe przekonały zagraniczne banki do utrzymania obecności w regionie, zapewniając je, że choć w Europę Środkowo-Wschodnią uderzył kryzys, to dopływ finansowania nie został wstrzymany.
Jednak mimo zewnętrznego wsparcia reszta regionu pogrążona jest w kryzysie. Wyjątkowa sytuacja Polski odzwierciedla przede wszystkim siłę jej rynku krajowego, zwłaszcza wytrzymałość sektora prywatnego, który zahartował się podczas poprzedniego spowolnienia, w latach 2001–2003, a także odporność polskich konsumentów, którzy mimo ponurych wieści ze świata ciągle wydawali pieniądze.
Konsumpcja „ciągnie” gospodarkę; wspierają ją w tym rosnące inwestycje publiczne, współfinansowanie przez UE. Publiczne programy budownictwa pomogły uratować branże budowlaną, która mocno odczuła nagły koniec wzrostu na rynku nieruchomości.
Dla sektora eksportowego pomocny był ostry spadek kursu złotego pod koniec 2008 i na początku 2009 roku oraz wprowadzone w Europie Zachodniej programy zastępowania starych samochodów nowymi: motoryzacja to w Polsce największa branża eksportowa.
Producentów samochodów niepokoi perspektywa wygaśnięcia tych programów, przedstawiciele władz mają jednak nadzieję, że – z uwagi na sygnały ożywienia w Niemczech – pałeczkę przejmą inne branże.



Trudny rok 2010

– W Polsce nie było kryzysu, to, co przeżywaliśmy, było spowolnieniem wzrostu – mówi Leszek Czarnecki, dyrektor naczelny zajmującej się bankowością i nieruchomościami grupy Getin.
Latem wznowił on prace na budowie jednego z najwyższych gmachów w kraju, we Wrocławiu; zostały one wstrzymane w zeszłym roku, po pierwszym uderzeniu kryzysu kredytowego.
Bardziej ostrożny jest Jacek Siwicki, prezes Enterprise Investment – największej w Polsce firmy inwestycyjnej. – Nasze analizy przyszłości wypadają jako tako. Nadal uważamy, że rok 2010 może być trudny – mówi.
Jeden z problemów stanowi niedostatek kredytu. Choć pożyczki dla gospodarstw domowych nadal rosną, pożyczki dla przedsiębiorstw znajdują się w martwym punkcie – po części dlatego, że banki obawiają się udzielać kredytów, a częściowo z powodu ostrożności samych firm. W skali globalnej warunki są również niepewne.
Finansowanie zewnętrzne jest ograniczone i kosztowniejsze niż przed kryzysem. Zagraniczne inwestycje bezpośrednie w pierwszej połowie roku wyniosły – według danych państwowej agencji inwestycyjnej – zaledwie 1 mld dol. wobec 11 mld dol. w poprzednich 12 miesiącach. Zmiany wielkości zagranicznych kredytów bankowych są jeszcze wyraźniejsze: według informacji Narodowego Banku Polskiego w pierwszym półroczu nastąpił ich odpływ na kwotę 760 mln euro, choć w 2008 roku ich napływ wynosił 10 mld euro.
Władze dowodzą jednak, że długofalowa atrakcyjność Polski nadal się utrzymuje: to kraj z niedostatecznie rozwiniętym rynkiem obejmującym 38 mln ludzi, a także eksportowa, gdzie koszty pracy wynoszą jedną czwartą zachodnioeuropejskich. W UE tylko Rumunia jest wyraźnie tańsza.

Test dla władz

W przyszłym roku decydująca będzie rola rządu. Tegoroczny wzrost PKB wspierany był skokowym wzrostem deficytu budżetowego, czego dokonał rząd, który początkowo krytykował stosowanie podobnych bodźców w innych krajach. Wskutek kurczenia się wpływów podatkowych i wzrostu wydatków na opiekę społeczną deficyt budżetowy zwiększył się w tym roku do około 6 proc. PKB, a na rok 2010 planuje się jego wzrost do 7 proc. PKB.
Wygląda na to, że trudno będzie zmniejszyć deficyt do wymaganego przy wejściu do strefy euro poziomu 3 proc. PKB. Odstąpiono od obietnicy premiera Donalda Tuska, że Polska wprowadzi wspólną walutę w 2012 roku, a rząd nie wyznaczył żadnego nowego terminu.
Ale i tak rząd jest pod presją zmniejszenia deficytu po to, żeby wskaźnik zadłużenia do PKB utrzymać poniżej prawnego limitu 55 proc.; w razie jego przekroczenia ustawa nakazuje zmniejszenie wydatków budżetowych. Jeśli wskaźnik ten wynosi ponad 60 proc., konstytucja nakazuje przedstawienie zrównoważonego budżetu, co doprowadziłoby do drastycznych cięć wydatków.
Rząd ocenia, że w przyszłym roku wskaźnik ten będzie o 1 punkt procentowy mniejszy od pułapu 55 proc., Komisja Europejska przewiduje natomiast, że przekroczy go o 2 punkty.
Reakcją Warszawy na tę sytuację jest ambitny plan prywatyzacji, który ma przynieść 37 mld zł. Ale jeśli się on nawet uda, to i tak wiele będzie zależeć od tempa wzrostu PKB, wydatków publicznych i przychodów podatkowych.
–Musimy jakoś przebrnąć przez przyszły rok. Od 2011 roku możemy zacząć konsolidować finanse publiczne – mówi Jan Krzysztof Bielecki, prezes Pekao, należącego do włoskiego banku Unicredit.



Kłopot z wyborami

Rząd niechętny jest dokonywaniu wcześniej drastycznych cięć budżetowych z uwagi na kalendarz polityczny. W przyszłym roku wypadają wybory prezydenckie, w których – jak się oczekuje – Donald Tusk wystartuje przeciwko pełniącemu obecnie tę funkcję Lechowi Kaczyńskiemu.
Choć układny premier jest znacznie bardziej popularny niż Lech Kaczyński, to nie chce ryzykować. Pozycja Donalda Tuska jest dziś zresztą o wiele bardziej krucha, niżby chciał: obietnice „czystych” rządów z początku kadencji po ponad dwóch latach u władzy straciły blask wskutek niedawnego skandalu lobbingowego.
Zwycięstwo premiera Tuska w wyborach prezydenckich oznaczałoby poddanie próbie obietnic reform gospodarczych.
Dotychczas ma on bowiem wytłumaczenie: że prezydent Kaczyński zablokuje trudne zmiany. Ten argument zniknąłby jednak, gdyby Tusk był prezydentem, a PO nadal tworzyła rząd.
O reformy nadal trzeba byłoby walczyć, choćby dlatego, że PO uzależniona jest od mniejszościowego koalicjanta, PSL, a także ze względu na usankcjonowane interesy, w tym interesy potężnych związków zawodowych.
W długofalowych planach rządu bierze się pod uwagę kluczowe ekonomiczne słabości kraju: niski wskaźnik zatrudnienia, wynikający z wczesnego przechodzenia na emeryturę, nierówność i nierównowagę systemu emerytalnego, niską efektywność służby zdrowia i edukacji, nadmierny deficyt i marną infrastrukturę.
Przynajmniej ostatniemu z tych braków usiłuje się zaradzić. Po latach zwłoki przezwyciężono wreszcie biurokratyczną niemoc wstrzymującą budowę dróg.
Z unijnym wsparciem Polska stała się ogromnym placem budowy; trwa budowa ponad 500 km autostrad i dróg ekspresowych, a rozpisane przetargi obejmują znacznie dłuższe odcinki.
Kraj korzysta przy tym ze światowej recesji, zawierając po rekordowo niskich cenach kontrakty z firmami z całego świata, także z Chin.
Prezes Bielecki przewiduje wielkie zmiany do 2012 roku, kiedy to Polska i Ukraina mają gościć mistrzostwa Europy w piłce nożnej. – Gdy te wszystkie budowane dziś drogi w końcu się połączą, dla zwykłych Polaków będzie to po prostu szok – mówi.