Harding przeciwny jest stosowanej obecnie przez niektóre elektroniczne media praktyce płatnego udostępniania poszczególnych artykułów, ponieważ jego zdaniem prowadzi to do spłycenia dziennikarstwa i pisania pod gust publiczności. "Redaktor musi bardzo uważać z artykułami na temat gospodarki (bo są mało poczytne - PAP). Szybko się zorientuje, iż (jeśli chce zarobić na sprzedaży pojedynczych artykułów - PAP) będzie więcej pisał o Britney Spears niż o Tamilach na Sri Lance" - zaznaczył w wypowiedzi na wtorkowej konferencji redaktorów i wydawców w Londynie.

Tymczasem dziennikarstwo, które dba o standardy kosztuje. Według Hardinga prowadzenie bagdadzkiego biura w okresie wojny z Irakiem kosztowało "Timesa" 1,5 mln funtów. Wysłanie korespondenta na Sri Lankę to koszt 10 tys. funtów. "Times Online był elementem podejścia zakładającego, iż treść publikacji prasowej jest w internecie darmowa i ogólnodostępna. Sądziliśmy, iż utrzymamy się z reklamy, ale internetowi czytelnicy są jak klienci domów towarowych, którzy robią zakupy oglądając wystawy i nie wchodzą do sklepu" - zaznaczył.

Takie podejście przyrównał do darmowego rozdawnictwa gazety tym, których ona mało obchodzi. Uznał, iż uprzywilejowuje ono czytelników przypadkowych i nielojalnych kosztem czytelników stałych i wiernych. Proporcje między tymi obydwoma grupami ocenił na 20 mln do 500 tys. (W takim nakładzie rozchodzi się drukowane wydanie pisma - PAP). "Od wiosny 2010 r. zaczniemy pobierać opłatę za elektroniczne wydanie "Timesa". Pracujemy nad modelem cen, ale będziemy liczyć za dzienny, 24-godzinny dostęp, a także ustalimy stawkę za prenumeratę" - dodał.

W ślady "Timesa" pójdą inne tytuły prasowe imperium Ruperta Murdocha - News Corp. Na brytyjskim rynku są to m.in. "Sun", "News of the World" i "Sunday Times". W USA w skład koncernu wchodzi "Wall Street Journal". W Polsce z "The Times" współpracuje dziennik "Polska".

Reklama