Celem jest sprzedaż w tym i przyszłym roku państwowego majątku za 37 mld zł. Bez tej sumy dług publiczny niemal na pewno przekroczy w 2010 roku poziom 55 proc. produktu krajowego brutto, co spowoduje drakońskie cięcia w budżecie na rok 2011. – Potrzebujemy sukcesu tego bardzo szeroko zakrojonego programu prywatyzacyjnego, który podejmuje rząd. Jeżeli nam się uda, to jestem przekonany, że nie dobijemy do 55 proc. – mówi minister finansów, Jacek Rostowski.
Choć minister Grad mówi, że plan jest realistyczny, jego wykonanie będzie stanowiło gigantyczne wyzwanie. Przez ostatnie 20 lat tylko raz – w 2000 roku– rząd osiągnął porównywalny wynik w prywatyzacji: 27 mld zł.
Już tegoroczny cel na poziomie 12 mld zł wydaje się niemożliwy do osiągnięcia, biorąc pod uwagę, że nie dojdzie do sprzedaży spółki energetycznej Enea, z której zakupu zrezygnowało niemieckie RWE. To oznacza, że resortowi skarbu zabraknie w tym roku około 6 mld zł. W przyszłym roku rząd będzie musiał zatem sprzedać aktywa prawie za 30 mld zł, wobec 24 mld zł zapisanych w pierwotnym planie.
Program prywatyzacyjny skłonił Grzegorza Napieralskiego, szefa postkomunistycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, do protestów „przeciwko wyprzedawaniu rodzinnych sreber”. W podobnym tonie wypowiada się Prawo i Sprawiedliwość. Opozycja polityczna torpedowała wcześniejsze programy prywatyzacyjne, a PiS, kiedy był przy władzy w latach 2006–2007, nie sprzedał niemal nic. – By zrealizować ten projekt, rząd będzie musiał zapłacić gigantyczną cenę polityczną – mówi Cezary Wiśniewski, partner w warszawskim biurze kancelarii prawnej Linklaters, który doradzał skarbowi przy tworzeniu programu prywatyzacyjnego.
Reklama
Powodem tempa programu prywatyzacyjnego jest chęć zagwarantowania, że dług publiczny nie wzrośnie do niebezpiecznego poziomu. Rząd chce jednak również oddać wiele firm w ręce prywatne, by poprawić ich efektywność. Polska ma szkodliwą tradycję nadmiernej interwencji politycznej w kontrolowane przez państwo spółki. Najbardziej widocznym tego symptomem jest częsta rotacja zarządów.
Sebastian Mikosz, od marca szef PLL LOT, żartuje, że jego kadencja i tak jest najdłuższa w ostatnich latach. – Częste zmiany kierownictwa powodują inercję – mówi. LOT, w którym skarb ma 93 proc. akcji, jest jedną z 670 spółek wystawionych na sprzedaż w ramach rządowego programu.
Inną spektakularną prywatyzacją ma być sprzedaż warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych, na którą wiążącą ofertę w zeszłym miesiącu złożyła Deutsche Boerse. – Sprzedaż giełdy to flagowy okręt naszego programu prywatyzacyjnego – mówi minister Grad „FT”.



By uniknąć politycznych sporów, wiele transakcji obejmie jedynie pakiety mniejszościowe. Pozwoli to utrzymać rządowi pewną kontrolę nad spółkami strategicznymi, a jednocześnie wprowadzić do nich rynkową dyscyplinę i pozyskać tak potrzebny kapitał.
W przyszłym roku rząd planuje sprzedać część udziałów w PGE, największej polskiej grupie energetycznej, która w tym miesiącu debiutowała na giełdzie. Zostaną również sprzedane mniejszościowe udziały w Tauronie, drugim co do wielkości producencie energii w kraju, KGHM, największym koncernie miedziowym w Europie i w Lotosie, drugiej co do wielkości polskiej rafinerii.
Lista firm na sprzedaż obejmuje również spółki farmaceutyczne, dystrybutora prasy, producentów nawozów i chemikaliów. Oprócz tego rząd chce się pozbyć resztówek w przedsiębiorstwach sprywatyzowanych wiele lat temu, takich jak bank Pekao, który jest własnością włoskiego Unicredit. Choć rozwiązanie długoletniego sporu pomiędzy polskim rządem a holenderskim ubezpieczycielem Eureko w sprawie przerwanej prywatyzacji PZU pomogło poprawić międzynarodową reputację Polski, inne problemy pozostają.
Centralne Biuro Antykorupcyjne, elitarna służba śledcza, ma zwyczaj nagrywania rozmów urzędników państwowych z potencjalnymi inwestorami przy okazji negocjacji prywatyzacyjnych, a następnie przekazywania ich do prasy. Inwestorzy wolą zatem omijać transakcje delikatne politycznie.
Jeżeli ministrowi Gradowi uda się zrealizować swój plan, a dług nie wzrośnie do niebezpiecznego poziomu, rząd nie będzie musiał ciąć i zamrażać wydatków publicznych w 2011 roku. To będzie rok wyborczy, a opozycja z lewa i prawa będzie ochoczo punktować wszelkie potknięcia w programie prywatyzacyjnym.