Dane makro były bardzo słabe. Ilość rozpoczętych budów domów spadła w październiku o 10,6 procent (oczekiwano wzrostu), a ilość pozwoleń na budowę domów spadła o 4 procent. Podobno gwałtowny spadek ilości budów miał związek z niekorzystną pogodą, ale trudno to powiedzieć o ilości zezwoleń. Obawiam się, że widzimy pierwsze skutki wygasania (koniec listopada) programu dopłat do kupna domów. Jednocześnie dane o inflacji CPI były też nieco gorsze od oczekiwań. Miara główna wzrosła o 0,3 proc. m/m (oczekiwano 0,2 proc.), ale w stosunku do zeszłego roku spadła o 0,2 proc. Inflacja bazowa wzrosła o 0,2 proc. m/m i 1,7 proc. r/r – też mocniej niż oczekiwano.

Rynkowi akcji szkodziły informacje ze spółek. Szczególnie ucierpiał NASDAQ, bo Autodesk obniżył prognozy na czwarty kwartał, a Salesforce poinformował o zmniejszeniu się ilości nowych zamówień. Pomagały S&P 500, indeksowi szerokiego rynku, wzrosty cen w sektorze finansowym i surowcowym. Największym paradoksem było to, że rósł indeks deweloperów (mimo słabych danych makro z rynku nieruchomości). Wystarczyło, że Citigroup podniósł rekomendację dla Pulte Homes, żeby to pomogło innym deweloperom.

NASDAQ od początku sesji spadał, ale indeks S&P 500 trzymał się bardzo dzielnie. Trudno uznać spadek o 0,3 procent po trzech dniach słabych danych makro za poważny. Indeks ten dwa razy w ciągu sesji zbliżył się do wsparcia na poziomie 1.100 pkt i dwa razy od niego odskoczył, co kompletnie zniechęciło obóz niedźwiedzi do podejmowania kolejnych prób. To z kolei pozwoliło na neutralne zakończenie sesji na szerokim rynku. Wsparcie ocalało, a rynek najwyraźniej postanowił czekać na dane, które umożliwią mu wzrosty. Takie zachowanie to klasyczny przejaw wcześniejszego niż zwykle rajdu św. Mikołaja, ale ostrzegam: jeśli ta fala złych danych będzie kontynuowana to byki w końcu tego nie wytrzymają.

Na GPW w środę zadaniem byków było oddalenie indeksu WIG20 od poziomu pokonanego w poniedziałek oporu (2.417 pkt.). Od początku wywiązywały się jednak z tego zadania nienajlepiej, a koniec był żałosny. Owszem, po rozpoczęciu sesji WIG20 wzrósł, ale już po godzinie spadał, a potem wszedł w marazm tuż pod krytycznym poziomem 2.417 pkt. Takie zachowanie GPW nie wynikało z tego, co działo się na innych giełdach – tam indeksy rosły. Po pobudce w USA wydawało się, że uda się powrót nad kreskę, ale słabe dane makro opublikowane w USA natychmiast przeceniły rynek. WIG20 bez problemu wrócił pod wsparcie na poziomie 2.417 pkt. i gwałtownie zanurkował tracąc w końcu dnia 2,3 proc. Odnotować trzeba, że takiego spadku nie uzasadniało zachowanie innych rynków europejskich. Graczy przestraszył powrót indeksu pod przełamany w poniedziałek bardzo mocny opór. Potraktowali tamto przełamanie jako pułapkę, a zwrot jako sygnał sprzedaży.

Reklama

Czy rzeczywiście jest tak źle? Niekoniecznie. Przed tym spadkiem niektóre oscylatory (szczególnie Ultimate) były już na WIG20 i na kontraktach wykupione. Dalszy wzrost powodowałby, że wykupienie stałoby się skrajne. Spadek wprowadził rynek w obszar neutralny, a to jest dla byków pozytyw. Poza tym WIG20 jest nadal w 9. miesięcznym kanale trendu wzrostowego. Rysuje też 4. miesięczny, wolniejszy kanał trendu wzrostowego. Dolne ich ograniczenia krzyżują się w okolicach 2.250 pkt. Dopiero przełamanie tego poziomu kazałoby akcje sprzedawać.