Ministrowie finansów i pracy chcą, by do OFE trafiało nie prawie 40 proc. naszych składek na emeryturę, ale 15 proc. Reszta ma zostać w ZUS. Ma to przynieść przyszłym emerytom oszczędności. Odetchnie też budżet, który nie będzie musiał rocznie emitować 13 mld zł obligacji.
Abstrahując od oceny pomysłu – jego wadą jest to, że wydamy na bieżące świadczenia składki wpływające teraz do ZUS, nie odłożymy ich i w efekcie obciążymy przyszłe pokolenia – to przy okazji jego omawiania pomijane są dwie płynące z niego nauki. Pierwsza: żyjemy ponad stan. Druga: państwo jest odwrócone plecami do rodziny. A to rodzące się dzieci są najlepszą polisą ubezpieczeniową systemu emerytalnego. Bez nich, obojętnie, czy do OFE popłynie 100 proc., czy 0 proc. składek, i tak w przyszłości nikt nie wypłaci świadczeń.

Rozdęte wydatki

ZUS za dużo wydaje na świadczenia. Podobnie jest z innymi systemami ubezpieczeń czy generalnie wydatkami na świadczenia socjalne. To efekt ogromnych zobowiązań, które zaciągali i zaciągają politycy, rozdając na nasz koszt przywileje (wcześniejsze emerytury z ZUS kosztują ponad 20 mld zł rocznie).
Reklama
A jeśli wydajemy za dużo, to tak jak w budżecie domowym – można zrobić trzy rzeczy: pożyczać, zwiększać dochody lub ograniczać wydatki. Na razie wybieramy pierwszą drogę. Grozi więc nam, że dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB. A na jego obsługę tylko w przyszłym roku wydamy 35 mld zł. Gdyby nie było tej pozycji w budżecie, można by zlikwidować PIT, z którego do budżetu wpływa 36 mld zł. Polityka zadłużania państwa jest nie tylko nieracjonalna ekonomicznie, ale wątpliwa etycznie w stosunku do przyszłych pokoleń.
Drugie rozwiązanie, zwiększenie dochodów – może to być np. podniesienie składek czy podatków – jest zabójcze dla gospodarki. Zwiększa szarą strefę, emigrację, bezrobocie. Od lat wysokie koszty zatrudnienia były zmorą naszego rynku pracy. W końcu udało się je – w ciągu ostatnich trzech lat – obniżyć i powrót do poprzedniego stanu rzeczy byłby błędem. Pozostaje wyjście trzecie – cięcie wydatków. Do tego jednak brakuje politykom odwagi. Za przywilejami, za które płacą podatnicy, stoją wpływowe grupy interesu. Górnicy, którzy wywalczyli sobie odrębny system emerytalny, kosztują nas rocznie około 8 mld zł. Podobnie z emeryturami rolników. KRUS w 94 proc. finansuje świadczenia nie z ich składek, a z pieniędzy podatników. Nierozstrzygnięta jest też kwestia podwyższenia wieku emerytalnego służb mundurowych, żołnierzy, kobiet.