Pierwszym mitem powielanym przez wiele komentarzy jest to, że to umacniający się dolar doprowadził do przeceny akcji. To nie jest prawda. W ciągu poprzednich 3 dni kurs EUR/USD zmieniał się codziennie idąc jednego dnia mocno w górę, a następnego mocno w dół, ale ciągle pozostając w wąskim trendzie bocznym. Nie doprowadzało to do drgawek na rynku akcji. Akurat w czwartek umocnienie dolara było bardzo umiarkowane. Dużo mniejsze niż we wtorek, kiedy indeksy lekko wzrosły.

Kolejny mit to olbrzymi wpływ dwóch wypowiedzi. Pojawiała się Meredith Whitney, bardzo pływowa analityczka, która powiedziała, że akcje banków są bardzo przewartościowane. Poza tym Bill Gross, znany na całym świecie szef PIMCO (największy na świecie fundusz obligacji) w raporcie tej firmy stwierdził, że niskie stopy procentowe doprowadzić mogą do baniek spekulacyjnych na rynku akcji i surowców. Istotne dla rynku wypowiedzi? To prawda, ale Meredith Whitney dokładnie to samo i jeszcze dużo więcej (o recesji, która znowu zaatakuje USA) mówiła po poniedziałkowej sesji, a we wtorek nikt na to nie zareagował. Bill Gross to, co znalazło się w raporcie mówi od wielu tygodni, o czym zresztą wszyscy wiedzą.

Nie twierdzę jednak, że przypomnienie tych wypowiedzi w odpowiednim dla rynku momencie niedźwiedziom nie pomogło. Tyle tylko, że musiał to być odpowiedni moment. Jak się okazało taki właśnie był, bo przecież przez 3 kolejne dni Wall Street lekceważyła słabe dane makro (rynek nieruchomości, sprzedaż detaliczna, produkcja, inflacja). Pisałem o tym że jeśli ten trend się utrzyma to byki nie wytrzymają ciśnienia. W czwartek dane były jednak wcale nie takie znowu złe.

Można powiedzieć, że trzy dni bardzo słabych danych, do których dodały się powtórzone ostrzeżenia i niejednoznaczne raporty makro opublikowane w czwartek zachęciły podaż do ataku. Pogorszyli sytuacją analitycy Bank of America/Merrill Lynch – obniżyli rekomendacje dla wielu spółek sektora producentów półprzewodników. Kropkę nad i postawiło przełamanie przez indeks S&P 500 dopiero co pokonanego oporu 1.100 pkt. Gracze doszli do wniosku, że poniedziałkowe przełamanie było pułapką, a to musiało zwiększyć podaż. Po tej przecenie indeksy powoli odbijały – czekano na najważniejszą rozgrywkę w ostatniej godzinie sesji. Nic się podczas tej godziny nie wydarzyło. Indeks zanurkował pod 1.100 pkt., ale nie jest to jeszcze sygnał sprzedaży. Dopiero przełamanie 1.050 pkt. kazałoby myśleć o sprzedaży akcji.

Reklama

GPW w czwartek nadal od początku dnia sygnalizowała, że rynek jest bardzo słaby. WIG20 spadał ponad pół procent, mimo że na innych giełdach europejskich przez długi czas panował olimpijski spokój. Najsłabsze były banki, co wyraźnie pokazywało naturę tych spadków – przy realizacji zysków zazwyczaj najmocniej tanieją te akcje, które przedtem najmocniej wzrosły. Po publikacji lepszych od oczekiwań danych o produkcji w Polsce i przed publikacją danych w USA (to było bardziej istotne) indeksy zaczęły odbijać, ale był to ruch nietrwały. Bardzo złe rozpoczęcie sesji w USA poprowadziło i u nas indeksy na południe, przez co WIG20 zakończył dzień na najniższym poziomie tracąc 1,8 procent. Indeks ma już nieco ponad trzy procent do skrzyżowania dolnych ograniczeń kanału wzrostowego trendu 9. i 4 miesięcznego (okolice 2.250 pkt.). Oscylatory też są bliskie wygenerowania sygnału sprzedaży. To jest poważne ostrzeżenie dla byków. W dalszym ciągu jednak nie wierzę w to, że przed końcem roku może się rozpocząć na giełdach poważna przecena. Zdecydowanie bardziej prawdopodobny jest trend boczny.