Państwowe zachęty i elastyczność firm pomagają niemieckiemu przemysłowi przetrwać załamanie zamówień.
Rozpoczynając we wrześniu swoją pierwszą pracę, Markus Zimmermann (26 lat) jednocześnie po raz pierwszy skorzystał z zasiłku. Ten świeżo upieczony inżynier tylko jeden dzień w tygodniu spędza przy płatnym zajęciu w głównych zakładach firmy Trumpf w Ditzingen w południowych Niemczech. Przez resztę czasu jest subsydiowanym przez rząd praktykantem w różnych zakładach firmy. Jest też jednym z prawie 25 młodych inżynierów, których w tym roku zatrudni ten największy europejski producent narzędzi mechanicznych – mimo że jego przychody w zakończonym w czerwcu roku obrachunkowym zmalały o 23 proc.

Pracuj krócej

Ta stabilność zatrudnienia jest głównie efektem sponsorowanego przez państwo programu Kurzarbeit (praca w krótszym wymiarze), który obecnie obejmuje czwartą część zatrudnionych w niemieckim przemyśle maszynowym. Gdy pracodawca chce ograniczyć czas pracy, żeby zaoszczędzić pieniądze, państwo pokryje do 2/3 tej części płac, jaką utraciłby personel.
Kiedy berlińczycy sprzątali po uroczystościach 20. rocznicy upadku muru berlińskiego, wybrana właśnie na drugą kanclerską kadencję Angela Merkel zajęła się poważnym zadaniem ponownego postawienia największej gospodarki Europy na nogi. – Droga, jaką mamy przed sobą, nie jest łatwa – powiedziała tuż po uroczystościach. Kanclerz Merkel jest przekonana, że do wywołania ożywienia Niemcy powinny wykorzystać swoje „klasyczne silne strony”.
Reklama
To, jak niemiecki przemysł radzi sobie z kryzysem, ma żywotne znaczenie zarówno dla kraju, jak i dla strefy euro, której ta gospodarka jest centralnym punktem. Przemysł tworzy tam około 24 proc. produktu krajowego brutto; to najwięcej wśród państw rozwiniętych i prawie dwa razy tyle co w Wielkiej Brytanii (13 proc. PKB). Finansowanie Kurzarbeit to jeden ze sposobów, w jaki państwo może pomóc przemysłowi.

Chronić fachowców

Kluczowe znaczenie będzie mieć jednak również to, czy kontrolowane przez rodziny przedsiębiorstwa przemysłowe – tzw. Mittelstand, których działalność obejmuje obecnie i wschodnią, i zachodnią część Niemiec – będą w stanie przetrwać złe czasy i czy banki okażą się skłonne je w tym wesprzeć.
Istnieje ryzyko, że te grupy przetwórcze, obciążone nadmiernymi mocami produkcyjnymi i uderzone w ich piętę Achillesa – zbytnią zależność od finansowania bankowego – mogą w końcu zarzucić charakterystyczną dla nich społeczną odpowiedzialność i zlikwidować wiele miejsc pracy, co zagroziłoby uszkodzeniem przemysłowego kręgosłupa Europy.
Te legendarne rodzinne Mittelstand zrobią wszystko – dopóki będzie je na to stać – żeby przebrnąć przez kryzys bez narażania na szwank tego, co stanowi samą istotę ich przewagi konkurencyjnej: wysoko wykwalifikowanej siły roboczej. – Chcemy zatrzymać naszych ludzi – i to wszystkimi niemal osiągalnymi sposobami – mówi Nicola Leibinger-Kammüller, dyrektor naczelny Trumpfa, a jednocześnie córka właściciela. Zdaniem Albrechta Ritschla, profesora historii gospodarczej w London School of Economics, to podejście typowe dla sektora, który jest „ekspertem w chronieniu się przed nagłymi burzami”.
W tym roku niemiecki, jak podaje branżowe stowarzyszenie Gesamtmetall, przemysł maszynowy i elektroniczny będą mieć łącznie pierwszą od czasów II wojny światowej skumulowaną stratę. Mimo jednak spodziewanego spadku produkcji o 20 proc. wobec 2008 roku, oczekuje się zaledwie 2-procentowego spadku zatrudnienia.



Inżynier na przyszłość

Przyjmowane przez firmy przetwórcze podejście długoterminowe narażone jest na starcie z pogruchotanymi krajowymi bankami, które walczą o zmniejszenie akcji kredytowej i wycofują się z finansowania firm. Menedżerom coraz trudniej jest zapewnić sobie finansowanie, potrzebne do utrzymania siły roboczej do czasu powrotu popytu na poprzedni poziom.
Jak mówi Heinrich Weiss, główny właściciel ciężko dotkniętej przez kryzys firmy maszynowej SMS, jego grupa od września 2008 r. nie dostała żadnego dużego zamówienia. Mimo to podwoi ona w tym roku nakłady inwestycyjne do 70 mln euro, wydając więcej na szkolenia, na badania i na maszyny, które są zresztą teraz znacznie tańsze. – Po zabawie jest pora na porządki – mówi. – A w ciężkich, kryzysowych czasach najważniejsze jest zajęcie się pracownikami.
SMS nie jest pod tym względem wyjątkiem. – Około 16 proc. firm z branży maszynowej nadal ogłasza, że zatrudni inżynierów, a tylko 8 proc. chce zmniejszyć personel – mówi Manfred Wittenstein, szef stowarzyszenia przemysłu maszynowego VDMA.

Trudno ciąć

– Wiele niemieckich firm przetwórczych mieści się na wsiach, a żona właściciela spotyka pracowników w supermarkecie. Ci właściciele są emocjonalnie związani z pracownikami, co czasem blokuje racjonalność postępowania – mówi Harald Schedl, partner w grupie doradczej Simon-Kucher. Ale są także praktyczne przyczyny unikania redukcji. – W Niemczech zwalnianie ludzi jest trudne, czasochłonne i nadzwyczaj kosztowne – dodaje pan Schedl.
Gdy z początkiem XX wieku niemieckie firmy zaczęły podbijać świat swoimi maszynami, samochodami i sprzętem gospodarstwa domowego, pojawiło się wśród nich przekonanie, że warunkiem utrzymana przewagi konkurencyjnej jest wysoce wykwalifikowana i zaangażowana siła robocza. – Nie dlatego płacę wysokie pensje, że mam dużo pieniędzy; mam dużo pieniędzy, bo płacę wysokie pensje – to słynna wypowiedź Roberta Boscha, założyciela noszącej jego imię grupy produkującej części samochodowe i narzędzia.
Niemieckie firmy maszynowe nadal z przerażeniem wspominają wczesne lata 90. XX wieku, kiedy to kryzys w branży zmusił je do porzucenia maksymy Boscha i dokonania drastycznych cięć zatrudnienia. Skłoniło to młodszych Niemców do odwrócenia się od tej branży, co w parę lat później, gdy przemysł maszynowy wrócił do życia, doprowadziło do braku fachowców.
Dzisiejsze próby bardziej dalekowzrocznego działania nie byłyby możliwe bez dotowanego przez państwo programu Kurzarbeit. Ale również same firmy starają się o elastyczność, czego przykład stanowią „konta pracy”, na których zatrudnieni mogą przechowywać przepracowane w dobrych czasach godziny nadliczbowe. Gdy popyt zaczyna spadać, pracownicy mogą sięgnąć do tych kont i pracować krócej, ale za tę samą pensję.

Odraczanie cięć

To dążenie do ochrony zatrudnienia ma jednak wady. Choć większość rachunków za Kurzarbeit pokrywają podatnicy, firma i tak ponosi do 30 proc. kosztów pracy. Obniża to wydajność. Dane niemieckiego urzędu statystycznego wskazują, że koszty jednostki pracy wzrosły w I kwartale 2009 r. o 6 proc. Przeciętnie w Europie – tylko o 1,5 proc.
– To cena skróconego tygodnia pracy – mówi prof. Ritschl z LSE. – Te dane przypominają mi Wielki Kryzys z lat 1929–1933, kiedy to Amerykanie próbowali stosować podobne sposoby skracania tygodnia pracy. – Bezrobocie w USA i tak wtedy poszło ostro w górę.
Leif Östling, szef Scanii, szwedzkiego producenta ciężarówek, o Kurzarbeit mówi prosto z mostu: – Naprawdę nie sądzę, że Niemcy znaleźli sposób na uniknięcie restrukturyzacji. Próbowaliśmy podobnych środków w latach 70. i 80., ale uznaliśmy, że to tylko odracza niezbędne cięcia zatrudnienia.
Presję kosztową powoduje również niedostateczne wykorzystanie fabryk i maszyn. W lipcu stopień wykorzystania mocy wytwórczych spadł w Niemczech do rekordowo niskiego poziomu 69 proc. – Problem znacznie większy od kosztów pracy stanowi to, że naszych możliwości inwestycyjnych nie da się podzielić na kawałki – mówi szef jednej z największych w Niemczech grup przemysłowych. – Fabryki po prostu wiążą kapitał. Wielu właścicieli rodzinnych firm uważa, że wystarczy im oddechu na przetrwanie kryzysu.



Życie bez kredytu

Zdaniem Heinricha Weissa z SMS wykorzystali szansę, jaką stanowił kwitnący okres kilku ostatnich lat, i wypełnili duże luki w kapitale akcyjnym. Jego firma finansuje się wyłącznie kapitałowo. – Rodzina dostaje tylko 10 proc. zysków, reszta zostaje w spółce. Przez 40 lat nigdy nie potrzebowaliśmy pożyczki bankowej – mówi.
Zadziwiające, jak wielki majątek zgromadziły te rodziny i jak dobrze przygotowane są do przetrwania kryzysu – zauważa pewien starszy rangą bankier inwestycyjny. Liczne średnie i małe firmy są jednak bardzo zależne od chęci – i zdolności – banków do sfinansowania ich dążeń do utrzymania fabryk oraz inżynierów.
W ostatnich tygodniach, wraz z zaostrzeniem wymogów i opłat pożyczkowych, pojawiają się nowe obawy o niedostępność kredytu. Rosnące koszty kredytu to – jak mówi Nicola Leibinger-Kammüller z Trumpfa – „jedna z głównych przeszkód na drodze wyjścia z kryzysu”.
Przeprowadzone ostatnio przez państwowy bank KfW wśród ekspertów finansowych ze stowarzyszeń biznesu badanie pokazuje, że według 41 proc. z nich warunki kredytowania pogarszają się. – Coraz więcej przedsiębiorstw ma kłopoty z uzyskaniem finansowania bankowego – mówi Josef Trischler z VDMA.
Bankowcy twierdzą, że to bomba zegarowa, która może wybuchnąć, gdy banki – już dziś pod presją zmniejszenia relacji długu do kapitału własnego – mogą w świetle marnych przypuszczalne wyników firm za 2009 rok odczuwać pokusę zmniejszenia zobowiązań kredytowych. – Sądzimy, że najgorzej będzie w połowie przyszłego roku. Do tego czasu banki ocenią ratingi firm i przyjrzą się ich bilansom – mówi Ulrich Schröder, szef KfW.

Czekanie na ożywienie

Całkowite wycofanie się banków mogłoby zniweczyć zdolność firm do zachowania tak cennej dla nich siły roboczej i wywołać falę cięć zatrudnienia. – Banki zawsze żądają szybkich cięć kosztów, takich jak redukcje. Wysoko wykwalifikowani pracownicy są dla przemysłu maszynowego wartością długofalową, której nie można tak po prostu przykręcać i odkręcać – mówi Josef Trischler. – Obawiamy się, że zagrożone będzie istnienie firm, które w ostatnich latach miały dobre wyniki.
Zdaniem prof. Ritschla firmy maszynowe „wyraźnie stawiają na ożywienie w kształcie litery V, tymczasem jest znaczne ryzyko, że takie ono nie będzie”. – Żeby ich założenia się spełniły, powinien nastąpić wzrost produkcji, który w połowie przyszłego roku umożliwiłby firmom wykorzystanie mocy wytwórczych niemal w całości. A to jest wysoce nieprawdopodobne.
Przedsiębiorcy nie tracą optymizmu i są przekonani, że długofalowe podejście firm przetwórczych zatryumfuje. – Następstwem obecnego kryzysu będzie oczywiście nasilenie tempa uprzemysłowienia, a nie jego spadek. Kraje o wysoce innowacyjnej strukturze przemysłu wyciągną z tego wielkie korzyści – mówi Peter Löscher, szef Siemensa.
Co do Markusa Zimmermanna, to Kurzarbeit u Trumpfa nie uważa on za stygmat ani za zło konieczne: dostrzega nawet korzyści: – Nie przeszkadza mi, że zarabiam trochę mniej, bo to moja pierwsza praca. A taka praktyka to fajna rzecz, bo mogę sobie stworzyć u Trumpfa sieć osobistych znajomych – mówi z uśmiechem początkujący inżynier
istnienie firm, które w ostatnich latach miały dobre wyniki.
Zdaniem prof. Ritschla firmy maszynowe „wyraźnie stawiają na ożywienie w kształcie litery V, tymczasem jest znaczne ryzyko, że takie ono nie będzie”. – Żeby ich założenia się spełniły, powinien nastąpić wzrost produkcji, który w połowie przyszłego roku umożliwiłby firmom wykorzystanie mocy wytwórczych niemal w całości. A to jest wysoce nieprawdopodobne.
Przedsiębiorcy nie tracą optymizmu i są przekonani, że długofalowe podejście firm przetwórczych zatryumfuje. – Następstwem obecnego kryzysu będzie oczywiście nasilenie tempa uprzemysłowienia, a nie jego spadek. Kraje o wysoce innowacyjnej strukturze przemysłu wyciągną z tego wielkie korzyści – mówi Peter Löscher, szef Siemensa.
Co do Markusa Zimmermanna, to Kurzarbeit u Trumpfa nie uważa on za stygmat ani za zło konieczne: dostrzega nawet korzyści: – Nie przeszkadza mi, że zarabiam trochę mniej, bo to moja pierwsza praca. A taka praktyka to fajna rzecz, bo mogę sobie stworzyć u Trumpfa sieć osobistych znajomych – mówi z uśmiechem początkujący inżynier.