Co więc czeka giganty, jak brytyjski Royal Bank of Scotland, Lloyds TSB czy niemiecki HSH Nordbank i Commerbank, które w portfelu mają potężne długi armatorów?

- Szczyt zadłużenia daje o sobie z reguły znać dopiero w rok po zapaści gospodarczej – mówi Scott Bugie, analityk bankowości europejskiej w agencji ratingowej Standard & Poor’s. – W Stanach Zjednoczonych wychodzenie z zadłużenia poszło szybciej, gdyż gospodarka wcześniej osiągnęła dno niż w Europie - dodaje.

>>> Czytaj też: Stocznie, statki i porty – to obecnie najgorszy biznes świata

Hamburski bank HSH Nordbank, główny pożyczkodawca armatorów, wiosną tego roku zebrał 800 mln dolarów prowizji od udzielonych wcześniej kredytów. Przedtem otrzymał 13 mld euro wsparcia od właścicieli czyli władz landu Hamburga i Schleswig-Holstein. Rząd brytyjski wpompował już łącznie 43 mld funtów w Royal Bank od Scotland i Lloyds, aby nie upadły.

Reklama

Armatorzy oddadzą statki bankierom

W sytuacji, gdy kurczy się handel światowy i jednocześnie występuje nadmiar statków bez ładunku trudno mówić o wzroście liczby frachtów.

– Problem polega na tym, że może dojść do jeszcze większej liczby bankructw i zamknięć firm, jeżeli właściciele statków nie będą wozili ładunków - mówi Anthony Zolotas, zajmujący się finansowaniem żeglugi w firmie Eurofin w Atenach. – Mogą więc pójść do banku i oddać im statki mówiąc, „przepraszam, ale nie będę się już tym więcej zajmował” - dodaje.

Europejskie banki bronią się jednak jak mogą przed spisywaniem branży transportu morskiego na straty. - Nasze księgi są wysokiej jakości i jak dotąd nie musieliśmy jeszcze udzielić żadnego wsparcia na przypadające na ten rok straty - zapewnia Lambros Varnavides, opiekujący się pożyczkami morskimi w Royal Bank of Scotland.



Paralela z pożyczkami hipotecznymi

Wielu analityków widzi w tym postępowaniu banków paralelę do optymistycznego podejścia banków w USA i Europie do instrumentów pochodnych w 2006 i 2007 roku, co zakończyło się katastrofą finansową. Chociaż długi armatorów, sięgające 500-600 mld dolarów trudno porównać z bilionami dolarów toksycznych pożyczek hipotecznych, to jednak dynamika utraty wartości przez statki, ogromne obciążenia finansowe i znikające możliwości ich wykorzystania są mniej więcej takie same.

Cato Brahde, menedżer funduszu hedgingowego Tutfon Oceanic, ktory specjalizuje się w transporcie morskim uważa, że im mocniejszy jest boom w tej branży, tym dłuższy cykl powrotu potem do równowagi, a obecna flauta w przewozach morskich może potrwać od 3 do 10 lat.

Pierwsze objawy wystąpiły latem 2008 r. Potem nadeszła, jak to nazywa „największa lista zamówień w historii”, co sugeruje, że na dno transportu morskiego jeszcze przyjdzie nam poczekać. – Spodziewamy się, że nadwyżka kontenerowców na rynku dojdzie do 50 proc. W ciągu następnych 5-6 miesięcy zobaczymy więc banki coraz częściej przejmujące statki. Nie będzie to dla nich sprawa życia lub śmierci, ale straty na pewno mocno odczują - dodaje.

Hamburski bank już tonie

Najbardziej narażony jest hamburski HSH Nordbank, który wspierał głównie budowę i użytkowanie kontenerowców, a na te statki frachty spadły o 45 proc. Bank ma zamrożone w kredytach morskich już 55 mld dolarów czyli 7-krotność swej wartości rynkowej.

Inne banki, jak szacuje holenderski ING Bank, też mają ogromne kredyty tego rodzaju: Commerzbank 37 mld dolarów, Royal Bank of Scotland 25 mld, a Lloyds TSB 23,9 mld dolarów. Pomniejsze kwoty dotyczą Nordea Bank czy japońskiego Aozora Bank.