Światowe linie lotnicze zamówiły już 840 Dreamlinerów. Jednak Boeing ma coraz większe opóźnienia w dostawach. Presja przewoźników na producenta gwałtownie rośnie.
Pytanie, które zadawali sobie wszyscy na targach lotniczych w Dubaju, brzmiało, czy Boeing do końca roku poderwie w powietrze swojego Dreamlinera 787, czy też feralny projekt czeka kolejne opóźnienie.
Amerykański koncern lotniczy ma wiele do stracenia, jeżeli chodzi o nową rodzinę długodystansowych odrzutowców. Od momentu rozpoczęcia programu w 2004 roku 787 jest najszybciej sprzedającym się nowym samolotem w historii.
W tym roku, w wyniku globalnego spowolnienia i opóźnień w programie, odwołano już 70 zamówień. Boeing wciąż ma jednak portfel opiewający na 840 maszyn od 55 klientów – linii lotniczych i firm leasingujących samoloty – skuszonych ich lekką wagą, która w czasach drogiej ropy oferuje bezkonkurencyjne wyniki, jeżeli chodzi o paliwooszczędność.

Lecą głowy w Boeingu

Reklama
„Siedem-opóźnienie-siedem”, jak nazywają go niektórzy przedstawiciele branży, został po raz pierwszy pokazany światu w lipcu 2007 r. Swój pierwszy lot miał odbyć we wrześniu tego samego roku, ale dotąd nie wzbił się w powietrze.
Kolejne opóźnienia spowodowały, że na najwyższych szczeblach władzy w Boeingu poleciały głowy. W sierpniu koncern podał, że z powodu problemów związanych z programem utworzy rezerwę w wysokości 2,5 mld dol. Pierwszy lot był wtedy planowany na koniec 2009 roku.
Jim Albaugh, nowy szef pionu lotnictwa cywilnego w Boeingu, pozostaje optymistą, jeżeli chodzi o wielokrotnie korygowany kalendarz, ale trudno się dziwić, że dodaje przy tym mnóstwo zastrzeżeń.
– W oparciu o wszystko, co wiem, polecimy w tym roku – mówi Jim Albaugh.
– Niespodzianki się zdarzają. Nie oczekuję żadnych i jeżeli pytacie mnie o prawdopodobieństwo, to nie jestem na tyle szalony, by je oceniać. Jednak w oparciu o to, co wiem, twierdzę, że polecimy – dodaje Jim Albaugh.
Albaugha zapewne nie pociesza fakt, że jego odpowiednik w Airbusie, największym konkurencie amerykańskiego koncernu, ma podobne kłopoty.
Airbus nie tylko ma problemy ze zrealizowaniem do końca roku pierwszego lotu wojskowego samolotu transportowego A400M, który miał rzucić pierwsze wyzwanie Boeingowi w segmencie obronnym. Nie wiadomo również, czy wyrobi się na czas z gigantycznym odrzutowcem pasażerskim A380.
Tom Enders, prezes Airbusa, był w Dubaju w dobrym nastroju. W rozmowie z FT poruszył kwestię terminów, nawet zanim zdążył zostać spytany o to, czy A400M im sprosta.
– Wierzymy, że polecimy przed końcem roku – powiedział Tom Enders.
EADS, spółka matka Airbusa, już utworzyła rezerwy w wysokości 2,4 mld euro z tytułu opóźnień w programie A400M. Problemy z A380 kosztowały ponad 5 mld euro.
Opóźnienia te mogą spowodować poważne reperkusje dla Airbusa. Afryka Południowa już wycofała się z zamówienia na A400M i istnieją obawy, że inne kraje pójdą w jej ślady.



Nowe technologie

W przypadku Boeinga projekt 787 rzeczywiście przesuwa granice tego, co możliwe w projektowaniu i produkcji samolotów pasażerskich. Duże fragmenty Dreamlinera są złożone z lekkich plastików wzmocnionych włóknami węglowymi, zamiast tradycyjnego aluminium. To te materiały pozwalają koncernowi obiecywać wielką paliwooszczędność i dlatego łakomym okiem patrzą na ten model linie lotnicze.
Jednak decydując się na technologiczny przełom, Boeing postanowił również zmienić system produkcji 787. Duża liczba zadań została przekazana podwykonawcom zewnętrznym, co zaowocowało nieprzewidzianymi problemami.
W lipcu tego roku Boeing był zmuszony przejąć jednego z kluczowych dostawców części do 787, by uzyskać ściślejszą kontrolę nad procesem produkcyjnym. Koncern zgodził się zapłacić Vought Aircraft Industries – należącemu do firmy private-equity Carlyle Group – przynajmniej 580 milionów dolarów za fabrykę w Południowej Karolinie, która produkuje części do nowego samolotu. Boeing już po raz drugi musiał dokonać akwizycji, by wzmocnić swój globalny łańcuch produkcyjny.

Bukmacherzy obstawiają

Scott Hamilton, dyrektor zarządzający w Leeham, firmie konsultingowej specjalizującej się w branży lotniczej, był prawie pięć miesięcy temu na targach lotniczych w Paryżu, kiedy szefowie Boeinga sugerowali, że start 787 nastąpi lada chwila.
Hamilton trafnie przewidział kilka ruchów Boeinga. Od początku twierdził, że 787 będzie opóźniony i że grupa otworzy nową linię produkcyjną poza stanem Waszyngton. W zeszłym miesiącu Boeing ogłosił, że druga fabryka 787 powstanie w Karolinie Południowej.
Pytany, czy sądzi, że amerykański koncern będzie w stanie wznieść w powietrze 787 w ciągu najbliższych sześciu tygodni, Scott Hamilton odpowiada: – Słyszałem, że jest jeszcze długa lista rzeczy, które trzeba zrobić do końca roku. Przynajmniej niektórzy ludzie zbliżeni do tego programu pozostają sceptyczni.
Jak twierdzi, jeżeli debiut przesunie się na przyszły rok, nikt nie będzie zaskoczony – pod warunkiem że opóźnienie nie będzie zbyt duże.
– Co to za różnica, czy będzie to 31 grudnia czy 1 stycznia? Ale luty lub marzec to już trochę inna sprawa – uważa Scott Hamilton.
To, czy 787 lub A400M wzbiją się w powietrze przed końcem 2009 roku, zaczyna interesować opinię publiczną. Irlandzki dom bukmacherski Paddy Power zaoferował w tym tygodniu zakłady, który z samolotów oderwie się od ziemi pierwszy.