Dubaj przeżywa swoje 5 minut finansowej sławy. Trzeba jednak być realistą i powiedzieć, że jego gwiazda jak każda inna w końcu zgaśnie.

Warto dodać, że stanie się to raczej prędzej niż później. Co prawda dzisiaj inwestorzy ponownie ekscytowali się informacjami znad Zatoki Perskiej, na co wyraźnie wskazywało bardzo słabe otwarcie sesji w Warszawie. 4 procenty po ujemnej stronie robiło wrażenie, ale szybko przeszło do historii, bo kupujący pojawili się błyskawicznie. Kolejne godziny notowań to nieustająca wspinaczka na północ połączona z oczekiwaniem na reakcję Amerykanów. Wall Street często chadza swoimi ścieżkami i nie przejmuje się wydarzeniami z innych części świata. Ponadto trzeba sobie powiedzieć jasno, iż Dubaj ważnym centrum finansowym z pewnością nie jest, a straty jakie hipotetycznie może wygenerować są porównywalne z słynną piramidą Madoffa, które rynki przełknęły raczej łagodnie.

Otwarcie na Wall Street było wyraźnie podażowe, ale straty poczęto szybko odrabiać. W końcu mamy do czynienia z „czarnym piątkiem” czyli tradycyjnym początkiem rajdu św. Mikołaja. Widać to było na zachodnioeuropejskich parkietach, które już przełknęły gorzką dubajską pigułkę i zdołały wyjść na zieloną stronę. Wydaje się więc, że poniedziałek będzie przebiegał pod znakiem analiz świątecznych zakupów za oceanem, a nie liczeniem emirackich strat. Większa korekta wciąż nad rynkiem wisi, ale katalizatorem do niej nie powinna być informacja z peryferii finansowego świata. Na rynku walutowym wiele zmieniło wejście do gry Amerykanów. Około godziny 16.00 wcześniej tracąca złotówka zaczęła zyskiwać, a eurodolar począł szybko odrabiać przedpołudniowe straty. Wciąż jednak nie wiadomo czy przebicie poziomu 1,50 było pułapką. Odpowiedz na to pytanie poznamy dopiero w przyszłym tygodniu.