Niewykluczone, że wtedy to gracze na rynku akcji wreszcie zaczęli zerkać na rentowność obligacji (rynkowych stóp procentowych), które ostatnio bardzo mocno wzrosły (sygnał sprzedaży obligacji). Jeśli to był powód mocnego (jak na ostatnie czasy), jednoprocentowego spadku indeksów to byki mają problem. Przez pewien czas może bowiem pojawić się sytuacja w której dobre dane makro będą podnosiły rentowność obligacji i straszyły graczy na rynku akcji, a złe dane będą co prawda rentowność obniżały, ale niepokoiły graczy, którzy będą się bali, że tempo ożywienia jest niskie.

Faktem jest jedno: wypracowane w okresie przedświątecznym przełamanie poziomu 1.115 pkt. w ciągu jednej sesji zostało praktycznie anulowane – indeks S&P 500 stoi nadal na tym zaczarowanym poziomie. Pamiętać trzeba jednak o tym, że zarówno to przełamanie jak i sylwestrowy odwrót cechowały się niezwykle małym wolumenem (około 50 procent normalnego). Poczekajmy na pierwsze sesje stycznia z oceną sytuacji. Może nawet przyjdzie poczekać do drugiego tygodnia, bo początek roku ma swoje prawa – sprzyjające bykom.

O siedmiu sesjach w ciągu dwóch tygodni na GPW niewiele da się wiele powiedzieć. Trzy przedświąteczne sesje to był totalny marazm połączony z niewielkim wzrostem indeksów. Bardzo słabo zachowywały się spółki mniejsze. Potem też na rynku niewiele się działo. Obroty były jednak stosunkowo duże, bo fundusze wymieniały się akcjami. Koniec roku był słaby, ale dużo lepszy niż w USA.

Nasz rynek zachowywał się w zeszłym roku słabiej niż inne rynki krajów rozwijających się. Wzrost o 80 procent od minimum 2009 roku i o 35 procent od początku roku nie jest imponujący. Odrobiliśmy tylko 45 procent strat. Na przykład w Brazylii Bovespa wzrosła o blisko 85 procent w stosunku do początku roku odrabiając 85 procent strat. Inne rynki rozwijające się wyglądały bardzo podobnie. Jednak, jeśli spojrzy się na przykład na Niemcy, to XETRA DAX wzrósł o 67 procent od minimum 2009 roku i o 28 procent od początku roku – odrobił tylko 53 procent strat. Podobnie było w USA. S&P 500 wzrósł o 70 procent od minimum 2009 roku i o 25 procent od początku roku – odrobił tylko 50 procent strat. Może więc po prostu wyszliśmy z koszyka krajów rozwijających się? Plus? Niekoniecznie, bo to właśnie giełdy tych krajów dają najwięcej zarobić.

Reklama

Na rynku walutowym też panował spokój. Złoty, zgodnie z oczekiwaniami, powoli się umacniał. Widać było, że jakaś siła chce umocnienia złotego do euro (koniec roku i wycena długu Polski się zbliżała). Nie było to jednak nic poważnego, bo spadek kursu EUR/USD hamował zapędy zwolenników silnego złotego. Poza tym najwyraźniej rząd był zadowolony z poziomu kursu EUR/PLN. W końcu przecież nie chodziło o to, żeby dług Polski był jak najmniejszy, a o to, żeby nie przekroczył 50 procent, co najprawdopodobniej się udało. Z punktu widzenia analizy technicznej kurs EUR/PLN tkwi z kanale trendu bocznego (4,07 – 4,30 PLN). Na USD/PLN widzimy sygnał sprzedaży złotego, co może doprowadzić kurs do 3,09 PLN. CHF/PLN jest w trendzie bocznym (2,67 – 2,84 PLN) – wyłamanie pokaże kierunek, ale trochę na to poczekamy.

Generalnie zachowanie GPW, mimo wzrostów indeksów, sygnalizowało niewiarę w kontynuowanie wzrostów w styczniu. Nie było widać tego błysku, którym taka końcówka powinna się była cechować. Może też nasi zarządzający byli po prostu mądrzejsi, bo nie prowadzili „na siłę” indeksów na północ. Nic im to nie daje oprócz podwyższenia bazy na przyszły rok. Teraz rozpoczynamy rok, który powinien być bardzo trudny. Umiarkowane ożywienie zostało już dyskontowane. Być może będzie dyskontowane jeszcze w pierwszych miesiącach roku (z przerwą na korektę w styczniu, ale chyba nie na początku stycznia), ale w drugiej połowie pojawią się schody.