Kraj wielki, bez dotacji unijnych, w większej części leżący w Azji, który jednak w ostatniej dekadzie wybudował tyle kilometrów szybkich dróg, że Polska nie dogoni go nawet za kolejnych lat 20. Za 3 euro człowiek jedzie sobie co najmniej 200 km czteropasmową (!) równą drogą, mijając ciężarówki, które mają swój własny pas. Za przejazd 150-km autostradą A2 ze Strykowa za Poznań trzeba zapłacić około 8 euro, prawie 4 euro za 62 km na A4 Kraków–Katowice, przejechanie 90 km A1 w drodze nad morze na odcinku Nowe Marze–Pruszcz Gdański kosztuje ponad 4,2 euro. To daje 16,2 euro, czyli ponad 66 zł za 302 km!
W obronie kierowców (należy wspomnieć, że w roku wyborów?) Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zamierza zmienić warunki koncesji Stalexportu (STALEXP), który jest operatorem A4. To nie uchroni użytkowników przed podwyżkami opłat, ale ewentualne wzrosty cen mają być pod kontrolą. Formalnie Stalexport jeszcze o tym nie wie, ale już informuje, że podporządkować się nie musi. Przekonuje, że prawo gwarantuje mu dość dużą swobodę w podejmowaniu takich niepopularnych dla kierowców decyzji.
O powolnej budowie autostrad w Polsce napisano już naprawdę dużo – że za wolno, za drogo, niedbale... Ja właściwie chciałabym już tylko zapytać: dlaczego Polak zawsze dopiero po szkodzie staje się mądrzejszy?
Reklama