DANIEL RUPIŃSKI:
Europejski futbol znalazł się w kryzysie ekonomicznym?
STEFAN SZYMANSKI*:
Wskaźniki spadły, ale nie jest to duży spadek. Na razie piłka nożna skutecznie opiera się recesji. Co nie zmienia faktu, że wiele klubów od dawna funkcjonuje na granicy bankructwa. Czy jest kryzys, czy nie, wydają wszystko, co zarobią.
Reklama

>>> Czytaj też: Polskie marki jadą na igrzyska

Futbol ratuje się popularnością?
Niekoniecznie. Oczywiście jeśli w rezultacie recesji wszystkim klubom spadłaby liczba kibiców na stadionach o dziesięć procent, to byłaby katastrofa. Na szczęście w kryzysie ludzie nie opuszczają ani stadionów, ani tym bardziej kanap przed telewizorami.
Wielkie kluby mają wielkie długi. Manchester United w zeszłym sezonie wygenerował 260 mln funtów przychodu, a jego dług sięga 750 mln funtów. Dlaczego?
Rodzina Glazerów pożyczyła mnóstwo pieniędzy, aby kupić Manchester. Teraz musi spłacać ten dług. W Anglii z 260 mln funtów przychodów robi się może 70 mln funtów czystego zysku. I to musi iść na spłatę długu. Tak jest w wielu przypadkach. Jednak po spłacie długu właściciele takiego klubu jak Manchester będą zarabiać na nim spore pieniądze.

>>> Czytaj też: Łódź próbuje gonić miasta organizujące Euro 2012

Patrząc w skali całej Europy – może problemem są przepłacani piłkarze?
Nie sądzę. Nawet jeśli pensje dla zawodników pochłaniają ponad 60 proc. przychodów klubu, to i tak jest to w pewien sposób usprawiedliwione. To dla piłkarzy kibice oddają swoje pieniądze. Pensje zawodników szły w górę, ponieważ suma pieniędzy przeznaczona na oglądanie meczów również szła w górę. Jeśli kibice i telewizja będą płacić coraz mniej, to jednocześnie i zawodnicy będą mniej zarabiać. Nie widzę tu problemu.
Dużo klubów stara się obcinać pensje piłkarzom. To dobre rozwiązanie na kryzys?
Wszystkie kluby zawsze chcą tylko ciąć pensje. To leży w ich interesie. W kapitalizmie możesz sprzedać swoje usługi na konkurencyjnym rynku. Jak już podpisałeś umowę na konkretną sumę, bo właśnie ten pracodawca dawał ci więcej od innego, to dlaczego masz teraz godzić się na zmianę warunków? W takim przypadku coś jest nie tak. To już nie będzie wolny rynek.

>>> Czytaj też: Ukraina i Polska będą równoprawnymi gospodarzami EURO 2012



UEFA uważa, że problemem są również ogromne sumy wydawane na transfery. 93 mln euro za Cristiano Ronaldo to realna cena rynkowa czy suma wymyślona przez menedżera albo prezesa klubu?
Skoro Real tyle chciał zapłacić, to chyba jednak realna. Nie rozumiem, dlaczego ludzie uważają, że w tym jest problem. Jeśli idziesz do salonu i kupujesz sobie rolls-royce’a albo bentleya, to godzisz się z tym, że zapłacisz za niego majątek. Gdybym ja miał milion funtów, to nie chciałbym w ten sposób pozbyć się tych pieniędzy. Ale jeśli ktoś inny chce, to co z tego?
Platini nie ma więc racji, upierając się przy planie regulacji cen za transfery piłkarzy?
Pytanie, w czyim interesie powstaje taki plan. Kto będzie czerpał korzyści z takich regulacji? Jeśli działaczom UEFA uda się w przekonujący sposób udowodnić, że w jakiś sposób skorzystają na tym przeciętni kibice, to OK. Ale nie widzę żadnych planów regulacji cen za prawa telewizyjne albo czegoś, co sprawiłoby, że koszulki klubowe będą tańsze. Jeśli regulacje nie ułatwią życia nam, kibicom, to dlaczego UEFA miałaby prawo to robić? Wygląda na to, że UEFA po prostu chce mieć większą władzę. Ale w imię czego? Przecież nie ma już komunizmu.
W pana książce pisze pan o możliwościach amerykanizacji europejskiego futbolu. Co to znaczy?
Mamy wielkie piłkarskie firmy, jak Real, Barcelona, Milan, Manchester itd. Gdyby Europa była takim kontynentem jak Ameryka Północna, wszystkie te duże kluby grałyby ze sobą w jednej, dużej lidze – często i regularnie. Bo taka liga byłaby najwyższym możliwym poziomem rywalizacji. Tak jak to dzieje się na przykład w amerykańsko-kanadyjskiej NHL.
Ale w Europie tego nie ma. Dlaczego?
Mamy sztuczne bariery. Ludzie z różnych regionów Europy cały czas ze sobą rywalizują na wielu poziomach. To doprowadziło do wytworzenia się lojalności na lokalnych rynkach. Poza tym przepisy UEFA wykluczają rywalizację w stylu amerykańskim. Ale w dłużej perspektywie utrzymanie takiego stanu rzeczy jest niemożliwe. Futbol w Europie zmierza nieuchronnie ku amerykanizacji. Ludzie chcą oglądać najlepszych, i to często. Wkrótce kluby znajdą sposób na zniesienie barier i lokalnych antagonizmów. Powstanie liga naprawdę dużych i najlepszych.
Taka superliga na wzór amerykański nie pogłębi i tak dużych różnic między bogatymi a biedniejszymi?
Dochodzimy do punktu, w którym należy wybrać, w jakim świecie futbolu chcemy żyć. Ja na przykład nie chcę funkcjonować w rzeczywistości, w której wszystkie kluby są mniej więcej na tym samym poziomie, w której oglądamy setki przeciętnych meczów równych z równymi. Potrzebujemy Europy, w której 20 – 30 najlepszych klubów regularnie gra ze sobą. Tak jak zorganizowali to Amerykanie. Pan na przykład może powiedzieć: a co z polskimi klubami? Doda pan: jeśli słabsze piłkarsko kraje się marginalizuje, to coś jest nie tak. I tu jest sedno. Bo patrzymy na to wszystko z perspektywy narodowych granic. A przecież możemy wytworzyć lojalność ponad narodowymi granicami. Fani Manchesteru są nie tylko w Anglii, Azji, ale i w Polsce.
UEFA wzmacnia antagonizmy, o których pan mówi?
Prawa własności UEFA, w tym przypadku własność praw telewizyjnych, mają wpływ na to, jak Liga Mistrzów jest organizowana. Redystrybucja pieniędzy pochodząca ze sprzedaży praw telewizyjnych wzmacnia konkretne związki sportowe i organizacje, które boją się utraty tych pieniędzy. I nie godzą się na elitarną superligę.

>>> Czytaj też: Na Pucharze Narodów Afryki zarobią organizatorzy, działacze i agenci



Czyli biedniejsze ligi, takie jak polska, nie powinny liczyć na pomoc UEFA?
Nie rozumiem, dlaczego wszyscy oczekujemy, że taka organizacja jak UEFA powinna wspomagać biedniejsze ligi kosztem futbolu na najwyższym poziomie. Dla mnie to strata pieniędzy.
Z perspektywy profesora ekonomii, jakie są największe problemy polskich klubów?
Zmniejszający się popyt, czyli spadek zainteresowania klubową piłką oraz mała siła nabywcza – nie stać was na kupowanie dobrych piłkarzy. Do tego dochodzi mała konkurencyjność produktu pt. polska ekstraklasa oraz problemy socjologiczne, takie jak chuligaństwo. Rozwiązanie? Nie oglądać się na Ligę Mistrzów, tylko stworzyć własną ligę środkowej Europy, obejmującą Polskę, Czechy, Węgry, kraje bałkańskie itd. Takie rozgrywki miałyby duży komercyjny potencjał. Jednocześnie podniosłyby poziom futbolu we wszystkich tych krajach. Nie widzę sensu, aby taka liga jak polska próbowała dołączyć do Serie A czy Premier League w jednej grupie. O wiele bardziej efektywna byłaby nowa forma rywalizacji.
Myśli pan, że UEFA przystałaby na taką koncepcję?
UEFA twierdzi, że nie będzie blokować inicjatywy, z którą zgodzi się większość narodowych federacji. To raczej pytanie, czy właśnie polska, czeska, czy węgierska federacja zgodzą się z taką inicjatywą. Do dzisiaj trudno im się dochodziło do wspólnych wniosków, brakuje też ludzi z wizją, więc nie byłbym optymistą.
Specjaliści uważają, że w ciągu kilku lat przychody wszystkich klubów polskiej ekstraklasy mogą w sumie wzrosnąć z 65 mln euro do ponad 300. W tym przypadku też nie jest pan takim optymistą?
Kiedyś pewnie polskie kluby osiągną taki poziom, ale wzrost nie będzie tak szybki, jak się przewiduje. Nie jestem jednak czarnowidzem. W dłuższej perspektywie rynek większości dyscyplin zanotował wzrost. Ludzie są coraz bogatsi i mogą wydawać coraz więcej pieniędzy na spędzanie wolnego czasu. Oglądanie sportu to jeden z głównych na to sposobów.
W jakim stopniu Euro 2012 pomoże polskim klubom?
W czasie turnieju ludzie w Polsce skupią się na futbolu, a w sezonie 2012/2013 będą oczekiwać dobrej ligowej piłki. Wzrośnie frekwencja. Pytanie, co z tym zrobią kluby. Mogą wykorzystać wzrost zainteresowania i zainwestować w promocję oraz infrastrukturę. A mogą po prostu wziąć pieniądze i robić tyle, ile robili do tej pory, czyli niewiele. Euro daje możliwości, ale nie przeceniałbym ich. „Euro” to nie jest słowo wytrych, które otworzy wam szkatułkę i rozwiąże problemy.

>>> Czytaj też: Ukraina ma coraz większe problemy z Euro 2012

Jak duży wpływ będzie miało Euro na poprawę sytuacji ekonomicznej w Polsce?
Mały. Przyjedzie kilkadziesiąt tysięcy fanów, ale kibice w większości nie są turystami. Idą na mecz, a nie na zamek. Inwestycje w stadiony? Na stadionach poza taką imprezą jak Euro trudno jest zarobić.



Jeśli chodzi o przyszłość futbolu też jest pan pesymistą? Przewiduje pan ekonomiczny upadek jakichś futbolowych potęg?
Chciałby pan rewolucji, co? (Śmiech).
Może tylko trochę więcej mniejszych klubów w wielkich rozgrywkach.
Sorry, wszystko zmierza w przeciwną stronę. Wielkie kluby będą miały coraz większą władzę. Małe będą dostawać coraz mniej. Tego naprawdę chcą zwykli ludzie, wbrew temu, co piszą dziennikarze. Nikt nie będzie przykładał człowiekowi pistoletu do skroni i mówił: musisz obejrzeć dziś Manchester United. Albo Real. Nie, nie. Nikt do niczego nie będzie musiał zmuszać. W skali Europy ludzie chcą widzieć najlepszych. Mali sprawiają niespodzianki, ale rzadko grają porywająco.

>>> Czytaj też: Polskie firmy wypromują się podczas EURO 2012

Może ludzie chcą kilku nowych dużych klubów w obiegu? Ale najpierw trzeba dać szansę mniejszym, aby dołączyli do nowej elity.
Może i tak. Ale to mi przypomina, że Chelsea nie była wielkim klubem 10 lat temu. Stała się wielka dopiero, gdy Abramowicz zainwestował w nią miliony. A nie dzięki subsydiom UEFA. Futbol jest kontrolowany przez takich Abramowiczów. I choćbyśmy tego chcieli, to tego nie zmienimy. I chyba dobrze.
A co by pan zmienił?
Zmieniłbym LM tak, aby duże kluby grały ze sobą częściej. Manchester i Real rozegrali między sobą chyba tylko dwa dwumecze w ciągu ostatnich pięciu lat. To jakieś szaleństwo! I mówię to nie tylko jako ekonomista, ale i jako kibic.
*Stefan Szymanski, profesor ekonomii na City University London, autor książki „Football Economics and Policy”