Widmo greckiego bankructwa przeraziło Europę. Po raz pierwszy w historii strefy euro kraj obszaru wspólnej waluty stanął tak blisko bankructwa.

Greckie tragedie nie kończą się dobrze. I tak też będzie w tym wypadku – komentuje wpływowy dziennik biznesowy Financial Times. – Obietnice premiera Papandreaou nie przekonały rynków. Grecja ma olbrzymi problem – dodaje The Economist.

Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy Grecy ujawnili, że ich tegoroczny deficyt (podobnie jak rok wcześniej) znacząco przekroczy dopuszczalne kryteria walutowej spójności i wzrośnie z 6,7 aż do 12,7 proc. PKB. Oliwy do ognia dolali jeszcze niedowierzający greckim statystykom obserwatorzy sugerujący, że niedobór finansów publicznych także tym razem jest niedoszacowany i może sięgać nawet 14 proc. greckiego PKB. Sytuację komplikuje na dodatek to, że ateński dług publiczny wyniesie w przyszłym roku już 130 proc. PKB. W odpowiedzi agencja Fitch obniżyła Grecji rating z A- do BBB+.

Greckie kłopoty oznaczają jednocześnie problem dla całej strefy euro. – Nie ma dobrego wyjścia z greckiej ślepej uliczki. Zła jest zarówno droga w prawo, jak i w lewo – napisał niemiecki tygodnik Der Spiegel. Zdaniem dobrze zazwyczaj poinformowanego hamburskiego magazynu kanclerz Angela Merkel należy do tych wpływowych europejskich polityków, którzy uważają, że Grecji z ciężkim sercem, ale jednak trzeba pomóc. Rząd w Berlinie nie wierzy, że zostawieni samym sobie Grecy z własnej woli wprowadzą w życie ostrą kurację oszczędnościową. Bez kredytu od UE i MFW sytuacja finansowa tego kraju będzie się pogarszać, podkopując zaufanie do euro, i może zdestabilizować sytuację w innych krajach obszaru wspólnej waluty, na przykład w Hiszpanii.

Ateny proszą o 55 mld euro, które pozwolą im uniknąć konieczności cięcia wydatków na oślep i ryzyka poważnych niepokojów społecznych. I jest to według zwolenników pomocy dla Grecji niezbyt wygórowana cena za stabilność całego projektu euro.

Reklama

Przeciwnicy takiego rozumowania również mają w ręku dobre argumenty. Ich zdaniem pomaganie Grecji oznacza podważenie wiarygodności kryteriów spójności. Swoją rolę odgrywa też brak zaufania do greckiej klasy politycznej i ekonomicznej. Economist zwraca np. uwagę, że rządowi Irlandii, gdzie tegoroczny deficyt przekroczy grecki, pomagać warto, bo Dublin natychmiast wziął się w garść i przedstawił wiarygodny plan wyjścia z kryzysu. W przypadku Greków niemal każdy dzień przynosi informację o ich braku gospodarczej solidności. Wczoraj europejskie media poinformowały, że greckie firmy od lat na potęgę nie płacą za dostarczane im produkty medyczne i już dziś są zadłużone są na ponad7 mld euro u największych koncernów farmaceutycznych. Podobnie jest w wydatkach zbrojeniowych. W europejskich stoczniach od kilku lat stoją przynajmniej cztery nieodebrane i, co ważniejsze, nieopłacone przez grecki rząd gotowe do użytku supernowoczesne łodzie podwodne. Podobnie jest na przykład z wartymi 300 mln euro czołgami typu Leopard czy 20 śmigłowcami NH90.

Sam centrolewicowy grecki rząd, który sprawuje władzę zaledwie od dziesięciu tygodni, stara się robić dobrą minę do złej gry. Ale przyparty do muru nie pozostawia wątpliwości, że nie zmierza sam iść na dno. – Wciąż słyszę głosy, że lepiej, gdyby nas nie było w Unii i strefie euro. Odpowiadam im zawsze tak samo: wspólna waluta to na razie ciągle eksperyment. Musi przetrwać także chwile kryzysu. Inaczej oznacza to, że eksperyment się nie powiódł – mówił w ubiegłym tygodniu w rozmowie z Der Spiegel grecki minister finansów Giorgos Papakonstantinou.