Choć Reinhard Zinkann próbuje się wtrącić do rozmowy, to Markus Miele mu nie daje. – Pozwól mi skończyć – mówi z rozdrażnieniem. Reinhard Zinkann wzrusza ramionami, sadowi się głębiej w fotelu i przez parę minut wstrzymuje się z wypowiedzią. Obserwacja wzajemnych relacji tych ludzi – stanowiących dwie połówki niezwykłego, ale udanego zespołu, który stoi na czele firmy Miele, niemieckiego producenta urządzeń domowych z górnej półki – w pewnym stopniu umożliwia zrozumienie, jak funkcjonuje ich współpraca.

>>> Czytaj też: Rodzinne firmy potrafią skutecznie opierać się kryzysom

Spory są pożyteczne

Obydwaj noszą granatowe garnitury i czerwone krawaty i obydwaj podkreślają, że okazjonalne kłótnie to zdrowy objaw, a ich mocne i słabe strony wzajemnie się uzupełniają. – Byłoby źle, gdyby nie zdarzały się nam emocjonalne dyskusje – mówi pan Zinkann. – Ale gdy do nich dochodzi, to niedługo potem on albo ja wpadamy do biura tego drugiego, żeby znowu porozmawiać o tej sprawie. I zawsze znajdujemy wspólne rozwiązanie.
Reklama

>>> Czytaj też: Majątek 25 najbogatszych amerykańskich rodzin wynosi 418 mld dolarów

Pięćdziesięcioletni obecnie Reinhard Zinkann, z marketingowym doświadczeniem, jest o 9 lat starszy od swego partnera w kierowaniu firmą; obydwaj natomiast są prawnukami dwóch ludzi, którzy w 1899 roku ją założyli. Kontynuują rodzinną tradycję: kierowanie przedsiębiorstwem zawsze przekazywano męskim potomkom założycieli i obecny duet Miele – Zinkann to już czwarty taki zespół stojący na jego czele. Ta ciesząca się od dawna znakomitą reputacją ze względu na jakość spółka jest w 51 proc. własnością rodziny Miele, a w 49 proc. – Zinkannów.
Reinhard Zinkann, tęższy i swobodniejszy z partnerów, jest też bardziej ekspansywny, a jego podejście do zmywarek i suszarek bębnowych można określić jako filozoficzne. Markus Miele ma natomiast maniery i temperament inżyniera i szczegółowo mówi o bezwstydnie drogich wyrobach firmy. Szczególnie ożywia się przy specjalnym „bąbelkowym nawadnianiu” w pralkach Miele, które chroni ubrania przed skutkami ocierania się o ścianki bębna.

>>> Czytaj też: Im lepszy sprzęt AGD, tym więcej dostanie “plusów”



„Galerie” pralek

Rozmowa z szefami firmy toczy się w nowo otwartym salonie wystawowym Miele w Londynie, pełnym najnowszych wyrobów. Te lokale firma – z pewną przesadą – nazywa galeriami. Na świecie jest 25 takich salonów, a klienci mogą w nich nie tylko obejrzeć ostatnie modele urządzeń, ale uczestniczyć w seminariach o tym, jak najlepiej używać kupionych już kuchenek czy pralek. Za małą opłatą mogą tam nawet przygotować lunch pod nadzorem znanego szefa kuchni.
Markus Miele opisuje jedną z takich galerii, w Hongkongu: – Nad tym lokalem znajduje się bardzo znany zakład fryzjerski. Kobiety idą się tam czesać, a my w tym czasie w której z naszych maszyn pierzemy ich ubrania. Utrzymywanie takich salonów może się w przypadku firmy produkującej urządzenia domowe wydawać ekstrawagancją, ale biorąc pod uwagę ceny wyrobów Miele, ma to sens. Lodówka najwyższej klasy – ogromna, wyposażona w mnóstwo kontrolek i czujników – kosztuje w USA ponad 7 tys. dol. (4,9 tys. euro), czyli siedem razy więcej niż standardowa. To po części efekt legendarnego już rygoryzmu firmy jeśli chodzi o kontrolę jakości. Żeby sprawdzić, czy kable do odkurzaczy są naprawdę niezawodne, w laboratorium 100 tys. razy wyciąga się je i wciąga.

>>> Czytaj też: Zelmer rusza na podbój rynku dużego AGD

W odróżnieniu od większości producentów urządzeń domowych, takich jak amerykański Whirlpool czy niemiecki Electrolux, którzy mają różne marki dla różnych cenowo wyrobów, Miele ma tylko jedną markę najwyższej klasy. – Wszystkie nasze wysiłki, zarówno techniczne, jak i marketingowe, kierujemy na tę jedną markę – mówi Reinhard Zinkann. – Pod tym względem przypominamy chyba męża i żonę w monogamicznym związku.

Zyski zagraniczne

W roku obrachunkowym, zakończonym w czerwcu 2009, wartość sprzedaży firmy wyniosła 2,8 mld euro: 71 proc. tej kwoty uzyskano poza własnym krajem, gdzie jednak Miele zatrudnia 10 tys. ze swoich 16 tys. pracowników. Choć wielu konkurentów zleca produkcję części do krajów o niskich kosztach, firma większość komponentów wytwarza we własnych zakładach w Niemczech – nawet elementy tak zwyczajne jak silniki elektryczne.

>>> Czytaj też: Dla małych firm recesja jest szansą na lepszy personel

Reinhard Zinkann twierdzi, że taki zintegrowany i skoncentrowany w Niemczech nadzór nad produkcją i projektowaniem umożliwia firmie wytwarzanie lepszych urządzeń. – Bóg daje człowiekowi mózg, serce i ciało. Można oczywiście zaprojektować osobę, na którą złożą się mózg, serce i ciało pochodzące od różnych ludzi, ale myślę, że lepiej jednak, jeśli to wszystko do siebie pasuje – mówi.



Dwaj szefowie uważają, że recesja nie uderzyła w Miele zbyt mocno. Choć sprzedaż w roku obrachunkowym 2008/2009 była trochę mniejsza niż rok wcześniej, firma nie zwalniała pracowników. – Sądzę, że podczas recesji ludzie zwracają większą uwagę na jakość. Wtedy wydadzą raczej pieniądze na coś, co będzie działać latami, niż na tanie urządzenia – mówi Markus Miele. Zgodnie z rodzinną tradycją firma nie ujawnia zysków. Reinhard Zinkann twierdzi jednak, że są wspaniałe. – Gdybyśmy byli spółką giełdową, ich wielkość uszczęśliwiłaby rynek. Niestety jednak nikomu spoza firmy nie udostępnia się tych danych.

Wspólnicy na dystans

Reinhard Zinkann został partnerem zarządzającym firmą w 1999 roku, trzy lata wcześniej niż jego młodszy kolega. Po ukończeniu Gordonstoun – szkockiej szkoły z internatem, słynnej z tego, że kształciły się w niej trzy pokolenia brytyjskiej rodziny królewskiej – uczęszczał na cztery uniwersytety, studiując filozofię, historię, muzykologię i ekonomię biznesową. – Próbowałem zmieniać uczelnie możliwie jak najczęściej, po prostu po to, żeby poznać nowe aspekty życia. Interesowały mnie różne sprawy, a ojciec mnie do tych zmian zachęcał – mówi. Po ukończeniu studiów przez trzy lata pracował w dziale sprzedaży i marketingu w produkującej luksusowe samochody firmie BMW w Monachium.

>>> Czytaj też: Nawet rodzinny biznes może osiągnąć wielkie sukcesy

Młode pokolenie

Markus Miele trzymał się bliżej domu. Przed podjęciem bardziej konwencjonalnych studiów chodził do szkoły w Gütersloh – małym północnoniemieckim miasteczku, gdzie mieści się główna siedziba firmy i gdzie obecnie – w odległości 300 metrów od siebie – mieszkają obaj jej szefowie. Do czasu, gdy jeden z nich skończył 20, a drugi 30 lat, mało się widywali. Jak mówi Markus Miele, obydwie rodziny zawsze utrzymywały między sobą „pełen szacunku, przyjazny dystans”. Jego zdaniem może to wyjaśniać, dlaczego udało im się „przez ponad wiek zachować pokój i harmonię”.
Już od najmłodszych lat obydwaj mieli świadomość, iż oczekuje się od nich, że kiedyś zastąpią swoich ojców i będą prowadzić firmę. Podkreślają jednak, że nie wywierano na nich presji. – W Niemczech można wskazać wiele przykładów rodzinnych firm, w których syna czy córkę zmuszano – mniej czy bardziej – do objęcia kierowniczego stanowiska. To się jednak kończy tym, że taka osoba nie ma rynkowych sukcesów. Lepiej synowi czy córce zostawić wybór. Korzystniej będzie dla nich zostać dobrym prawnikiem, dobrym lekarzem czy dobrym pisarzem, niż być złym menedżerem – mówi Markus Miele.