W 2008 roku giełdy w krajach rozwijających się oszalały. W zeszłym roku odnotowały one rekordowy napływ środków, który chyba będzie trwał. Ta zmiana nastrojów po części odzwierciedla fakt, że choć gospodarki wielu krajów wschodzących mocno odczuły uderzenie kryzysu, to ogólny ich obraz nie był tak zły, jak oczekiwano.

>>> Czytaj też: Strefa wolnego handlu w Azji pomoże Chinom stać się potęgą gospodarczą

To wznowienie entuzjazmu w odniesieniu do rynków wschodzących w drugiej połowie zeszłego roku wynikało także z nawrotu nasuwającej wątpliwości teorii „odłączenia”. Zakłada ona, że kraje wschodzące uwolniły się z zależności od popytu w państwach rozwiniętych i mogą bez obaw zapomnieć o globalnej nierównowadze.
Ta euforia nie jest całkiem pozbawiona sensu, przynajmniej w krótkim terminie. Istnieje rozpowszechnione przekonanie, że Chiny – których nadwyżka handlowa sięgała w 2008 roku prawie 7 proc. produktu krajowego brutto (PKB) – zależą w wielkim stopniu od eksportu jako czynnika wzrostu (podobnie jak wiele innych krajów rozwijających się). Jak jednak wykazał Eswar Prasad w ostatniej publikacji „Finance and Development”, w latach 2000–2008 bezpośredni wkład eksportu netto w powiększenie chińskiego PKB wynosił jedynie 1,1 punktu procentowego, czyli dziesiątą część całkowitego tempa wzrostu: było tak dlatego, że kraj ten jest również olbrzymim importerem.
Reklama

>>> Czytaj też: Chiny kontynuują ekspansję w Afryce mimo sprzeciwu UE

W tym samym czasie udział inwestycji w PKB zwiększył się o prawie 8 punktów procentowych, stając się głównym czynnikiem wzrostu, podczas gdy udział konsumpcji prywatnej spadł dramatycznie z 46 do 53 proc. PKB. Struktura chińskiego PKB pozwala wyjaśnić, dlaczego w ostatnim roku krajowi temu udawało się szybko (choć wolniej niż poprzednio) rozwijać, mimo że w tym samym czasie doszło do kurczenia się gospodarki światowej. Wyjaśnia to również, dlaczego w licznych krajach azjatyckich tak szybko nastąpiło gospodarcze odbicie: Chiny stały się dla nich rynkiem ważniejszym niż USA.



Problem, z jakim muszą się obecnie zmierzyć kraje, których dotyczy teoria „odłączenia”, sprowadza się do tego, czy oparty na nadmiernych oszczędnościach i ogromnych inwestycjach chiński model rozwoju okaże się trwały – zwłaszcza że odzwierciedla on wielkie zniekształcenia w gospodarce. Choć Chińczycy – którzy nie mają odpowiedniej sieci bezpieczeństwa społecznego ani rozwiniętych rynków finansowych – objawiają naturalną w tej sytuacji zapobiegliwość, często pomija się fakt, iż w ostatniej dekadzie istotnym czynnikiem wzrostu oszczędności był w tym kraju sektor przedsiębiorstw.

>>> Czytaj też: Chińskie władze nakazały zamykanie zakładów przemysłowych, by oszczędzić energię

Przy słabo rozwiniętym systemie finansowym tamtejsze firmy przy finansowaniu inwestycji w większym stopniu polegały na zyskach zatrzymanych czy na oszczędnościach, a od przedsiębiorstw państwowych do niedawna nie wymagano wypłacania dywidendy. Ponieważ w skali całego systemu bankowego stopy procentowe są w Chinach ujemne, przedsiębiorstwa – co zrozumiałe – wolały te zatrzymane zyski przekształcać w nowe inwestycje, co zresztą wiązało się z otrzymywaniem państwowych subsydiów. Skutek tego jest taki, że firmy są w coraz większym stopniu uzależnione od nieoptymalnych przedsięwzięć inwestycyjnych.

>>> Czytaj też: Rynki wschodzące znów zaczęły przyciągać inwestorów z całego świata

To nie jest gra, którą można prowadzić wiecznie. Tak więc dopóki Chiny nie znajdą sposobu promowania wzrostu konsumpcji prywatnej, dopóty będą coraz bardziej zależne od eksportu do krajów rozwiniętych (które próbują ograniczyć swój deficyt handlowy) – no a kraje azjatyckie będą w coraz większym stopniu uzależnione od chińskiego boomu inwestycyjnego. Efekt „odłączenia” może się zatem okazać chwilowy, a problemy wynikające z nierównowagi globalnej będą je dręczyć nadal – w stopniu zależnym od skali narastania nadwyżek handlowych.



Jeśli w tym wszystkim jest jakiś element pocieszający, to taki, że w interesie Chin – a zapewne i większości krajów Azji – leży zwrócenie uwagi na nierównowagę w skali krajowej i podjęcie dążeń do odwrócenia spadkowej tendencji konsumpcji prywatnej. Jak bowiem wskazuje Eswar Prasad, efektem bazującego na zwiększaniu inwestycji chińskiego modelu wzrostu jest ograniczony wzrost zatrudnienia, sięgający przeciętnie zaledwie 1 proc. rocznie – i to w kraju, który rozwija się w tempie ponad 10 proc. na rok.
W przypadku gospodarki z tak dużym nadmiarem siły roboczej i tak istotnym niedostatkiem zatrudnienia ekonomiczne i społeczne skutki tej sytuacji muszą niepokoić polityków. Zwłaszcza że wzrost sektora przedsiębiorstw – które coraz częściej nie mają zysków – odbije się w końcu na stanie finansów publicznych.

>>> Czytaj też: Chińczycy w pogoni za miedzią chcą kupować od Kanadyjczyków złoża

Do osiągnięcia nowej równowagi w gospodarce pomógłby oczywiście bardziej elastyczny kurs walutowy oraz zaprzestanie gromadzenia nadmiernych rezerw. Także system finansowy działający na zasadach bardziej zbliżonych do rynkowych. Choć bowiem na Zachodzie narzeka się teraz na szkody, wywołane przez społeczną nieużyteczność działań banków, to w Chinach właśnie niedorozwój sektora bankowego szkodzi i ludziom, i gospodarce.