W USA w piątek gracze czekali na raport z rynku pracy. Jednak, jak często przypominam, raport ten ma duże znaczenie, ale przede wszystkim dla rynku walutowego. Jeśli chodzi o akcje to jego publikacja zazwyczaj doprowadza do szybkich zmian indeksów, ale koniec sesji nie rzuca na kolana. Tak było i tym razem, ale optymizm w końcu przeważył. Spójrzmy na dane.

Raport z rynku pracy nie pomógł bykom. Co prawda okazało się, że w listopadzie nie ubyło 11 tysięcy miejsc pracy - przybyło 4 tysiące, ale w październiku ubyło o 16 tysięcy więcej niż wcześniej informowano. Dane z grudnia były słabe. Ubyło 85 tysięcy miejsc pracy, a oczekiwano spadku o 20 tysięcy. Po cichu (nawet nieco głośniej) mówiono o wzroście zatrudnienia. Warto też odnotować, że inna miara bezrobocia („underemployment”), w której wlicza się do bezrobotnych również tych Amerykanów, którzy nie szukają już pracy, bo stracili nadzieje na jej znalezienie wzrosła do 17,3 procent. Grudzień to miesiąc świąteczny, kiedy tymczasowe zatrudnienie rośnie. Zwalnia się też mniej etatowych pracowników. Okazało się, że wszystko przesunęło się w czasie. To w listopadzie był wzrost zatrudnienia, a w grudniu już zwalniano. Źle to wróży rynkowi pracy.

Za to często pogardzany raport o zapasach w amerykańskich hurtowniach był bardzo optymistyczny. Pisałem rano, że jeśli zapasy spadną to powie się, że trzeba je będzie napełnić, a jeśli wzrosną to będzie się twierdzić, że to napełnienie już się rozpoczęło. Tak też się stało. Zapasy w hurtowniach wzrosły o 1,5 proc. m/m (oczekiwano spadku). Wzrosła też sprzedaż z hurtowni. To musiało poprawiać graczom humory.

Rynek akcji był niezwykle spokojny. Indeksowi NASDAQ we wzroście pomagał Google. Wystąpił on do Federal Energy Regulatory Commission o zgodę na hurtowy handel energią elektryczną. Taka dywersyfikacja działalności bardzo się graczom spodobała. Szkodziło sektorowi sprzedaży detalicznej obniżenie przez JP Morgan ratingu Coca-Coli. Poza tym Citigroup ostrzegł, że będzie miał gorsze od prognozy wyniki, co obniżyło również ceny innych spółek z sektora. Pozytywem było to, że UPS zapowiedział, iż jego zysk w czwartym kwartale był wyższy od prognoz.

S&P 500, indeks szerokiego rynku przez cała sesję kosmetycznie tracił. Podobnie zachowywał się DJIA. Jednak NASDAQ rósł o pół procent. Wszyscy czekali na ostatnie minuty sesji. Wtedy to byki zaatakowały i zakończyły sesję wzrostami indeksów. Dlaczego rynek był tak odporny na dane o zatrudnieniu? Zapewne dlatego, że od poniedziałku rozpoczyna się sezon raportów kwartalnych spółek, więc gracze liczą na rozpoczęcie starej gry: słabe prognozy – lepsze wyniki.

Reklama

GPW rozpoczęła piątkową sesje od ponad jednoprocentowego wzrostu indeksów. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Rząd potwierdził, że cena za 10 procent akcji KGHM wyniesie 103 złote, co uspokoiło sytuację na tym walorze – akcje drożały. Cały rynek (dużych spółek, bo mniejsze nadal pauzowały) odrabiał mało rozsądne straty z czwartku. Praktycznie natychmiast rynek wszedł w marazm z WIG20 na poziomie o jeden procent wyższym od czwartkowego zamknięcia.

Po południu indeks zaczął się powoli osuwać, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. W tej fazie indeks osłabiała realizacja zysków na PKN Orlen (niewielka). Przed publikacja danych w USA wszystko wróciło do normy. Po publikacji WIG20 błyskawicznie wrócił do poziomu czwartkowego zamknięcia. Potem jednak indeks znowu zaczął rosnąć, bo gracze zobaczyli, że reakcje rynków akcji nie są mocne. Nie udało się jednak zakończyć dnia sensownym wzrostem. Mikro-zwyżka o 0,2 procent nie ma najmniejszego znaczenia prognostycznego.