Powiązanie składki zdrowotnej opłacanej przez budżet za rolników z ceną żyta to jeden z genialniejszych wynalazków polskiego systemu ochrony zdrowia. Minister zdrowia zapowiada zmianę tej zasady.
Starsi czytelnicy pamiętają pewnie takie powiedzenie: Kiedy partia (PZPR – red.) mówi, że nie da, to nie da. Kiedy mówi, że da, to mówi. Tak było kiedyś. A dziś? W polskim systemie ochrony zdrowia dramatycznie brakuje fachowców, w niektórych miejscach nie najlepiej jest z infrastrukturą, ale przede wszystkim brakuje pieniędzy. Polak co prawda potrafi, ale społeczne oczekiwanie opieki zdrowotnej na poziomie zachodnioeuropejskim za pieniądze prawie dziesięciokrotnie mniejsze niż we Francji, Szwecji, Wielkiej Brytanii czy Niemczech jest po prostu niemożliwe. Pytany o sprawę niedofinansowania polskiej służby zdrowia premier Donald Tusk powiedział, że nie będzie podwyżki składki zdrowotnej w 2010 roku, mimo że jeszcze dwa lata temu podczas tzw. Białego Szczytu zapewniał, że wzrost ten nastąpi właśnie od pierwszego stycznia tego roku. Jeżeli więc możemy polegać na słowie premiera, właśnie złożoną deklarację z całą pewnością zrealizuje. W tym samym czasie, kiedy składka za rolników wpłacana do NFZ przez budżet (tak, tak – to nie oni sami ją płacą, drogi czytelniku!), drastycznie się zmniejsza z powodu obniżenia się cen żyta (powiązanie składki z ceną żyta to jeden z genialniejszych wynalazków naszego systemu ochrony zdrowia!) minister zdrowia Ewa Kopacz zapowiada zmianę zasady jej obliczania. Zreformowanie reguł uczestniczenia rolników w powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym na bardziej społecznie sprawiedliwe i solidarne z innymi grupami zawodowymi to postulat równie stary, co system kas chorych, a następnie NFZ. Wszystkie kolejne rządy początkowo zapowiadały zmiany w tym zakresie, a następnie po konsultacji z mniejszym koalicjantem (który mimo różnych konfiguracji politycznych pozostaje ten sam) szybko wycofywały się z tego. Czyżby coś się zmieniło? Niestety, w tej sprawie pozostanę sceptykiem – moim zdaniem w roku wyborów prezydenckich zapowiedzi pani minister pozostaną tylko zapowiedziami.
Ale ogólnie jest coraz lepiej. Większość szpitali już podpisała kontrakty. Nie są z nich zadowolone, ale co mają robić? Aneksy do umów z NFZ podpiszą i te najbardziej krnąbrne, mimo iż z finansowego punktu widzenia będą mieć kłopoty z tego powodu. A jak nie podpiszą, to zrobią to nowi dyrektorzy wymienieni przez politycznych mocodawców. Mimo że w nowym roku będzie mniej pieniędzy, minister zdrowia zapowiada, że zamierza zmienić sposób finansowania szpitali tak, aby wysokość przekazywanych środków zależała od satysfakcji pacjentów. Brzmi to bardzo chwalebnie, ale w sytuacji kontraktowania limitowanej liczby świadczeń przez NFZ na podstawie konkursu ofert, to jakaś teoria kompletnie oderwana od życia.
Reklama
I wreszcie sprawa zarobków pracowników służby zdrowia. Jako przykłady marnotrawstwa pani minister wymienia szpitale, które niemal wszystkie pieniądze wydają na płace. To właśnie dzięki tym strasznym praktykom udało się w znacznym stopniu zahamować emigrację polskich lekarzy do krajów zachodniej Europy. Czy komuś zależy na tym, aby powrócić do sytuacji z 2004 roku, kiedy ponad dwustu lekarzy miesięcznie decydowało się na wyjazd z Polski? Może wreszcie przyszedł czas, aby uznać, że koszty utrzymania wysoko wykwalifikowanej kadry są co najmniej równie uzasadnione, jak wysiłek zdobywania nowoczesnej aparatury lub zakupu drogich leków. I trzeba przestać powtarzać ulubiony refren polityków o dziurawym garnku służby zdrowia, do którego nie warto wlewać wody (pieniędzy). Bo ja też mam swoje zdanie na ten temat. Nasz mercedes służby zdrowia (tak, tak – potencjał naszych placówek opieki zdrowotnej jest naprawdę ogromny!) bez paliwa nie pojedzie.