ROZMOWA
MIROSŁAW KUK
Minął rok od eskalacji kryzysu finansowego w Europie. Jak z perspektywy szefa międzynarodowej grupy bankowej wygląda sytuacja?
HERBERT STEPIC*
Reklama
Równo rok temu nie mieliśmy pojęcia, jak sytuacja może się rozwinąć, staliśmy na krawędzi otchłani. Teraz wiemy, że się trochę od niej odsunęliśmy. Przez ten rok przekonaliśmy się, jak kryzys się rozwija i mamy obraz sytuacji, jaka może nas czekać w 2010 roku. To duża przewaga nad końcówką 2008 roku, bo wtedy 2009 rok był kompletną zagadką. Muszę przyznać, że w lutym, marcu ubiegłego roku miałem poważne obawy, czy system finansowy się po prostu nie zawali – wtedy kryzys na rynku międzybankowym osiągnął apogeum i realne były obawy o bankructwa banków. Dziś można powiedzieć, że najtrudniejsze jest za nami i najgorszy scenariusz nam już nie grozi. Teraz czeka nas umiarkowane ożywienie i wzrost PKB na wielu rynkach, na których działamy. Dodatkowo waluty na tych rynkach, np. forint czy hrywna – przynajmniej w średnim okresie, powinny się umacniać. Oczywiście czekają nas nie tylko dobre informacje, bo można założyć, że w 2010 roku rosło będzie nadal bezrobocie, czynnik bardzo ważny dla prowadzeniu biznesu bankowego – wtedy klienci oszczędzają mniej, bo spadają im dochody, spada konsumpcja, a w bankach rośnie wartość kredytów zagrożonych. Ten proces będziemy obserwować w całym 2010 roku i na to banki muszą być gotowe.
Ale kryzys może jeszcze nas zaskoczyć. Niektórzy ekonomiści spodziewają się jego drugiej fali. Czy banki wyczerpane tym, co spotkało je na przełomie 2008 i 2009 roku, są gotowe na drugie uderzenie?
Sytuacja jest dość zróżnicowana, choć banki są bogatsze o doświadczenia związane z zapewnieniem sobie odpowiedniej płynności i zarządzeniem ryzykiem kredytowym w czasie kryzysu. Ale i tak wielu graczy na rynku, którzy nie mają wystarczająco dużych kapitałów, niezbędnych, gdy portfele kredytów się psują, może mieć kłopoty. Dlatego oczekuję, że w tym roku będziemy świadkami dalszych zmian właścicielskich, bo problemy mogą przerosnąć niektóre banki, część zmian może zostać zdeterminowana decyzjami Unii Europejskich i konsekwencjami pomocy publicznej. Z tego powodu różnica między bankami silnymi, dobrze zarządzanymi i radzącymi sobie z kryzysem, a słabymi będzie coraz wyraźniejsza. Część słabszych banków po prostu zmieni właścicieli lub zostanie wchłonięta przez inne. Kwestia wielkości kapitałów podnoszona np. przez władze UE czy G-20 może sprawić, że prowadzenie biznesu bankowego stanie się jeszcze droższe, więc banki będą ostrożne w udzielaniu kredytów. Stawianie w chwili obecnej wyższych wymogów kapitałowych może negatywnie oddziaływać na globalną gospodarkę, która przecież wciąż zmaga się z kryzysem.



Zmieni się zatem krajobraz sektora bankowego w wielu krajach. Czy Raiffeisen International będzie w tych zmianach uczestniczył poprzez akwizycje?
Jesteśmy największą grupą bankową w Europie Wschodniej i Środkowej, działamy w 17 krajach poprzez sieć ponad 3,1 tys. oddziałów. Mówię to dlatego, by pokazać, że już jesteśmy tam, gdzie chcieliśmy być, i nie czujemy presji, by coś kupić. Wystarczy wstrzyknąć kapitał w banki działające na tych rynkach, na których chcemy się rozwijać i zwiększać skalę kredytowania. Najlepszym przykładem jest Polska, gdzie mamy świetny, zyskowny bank i nie skupiamy się na akwizycji. Ale, gdyby jakaś okazja się pojawiła, oczywiście taka, której przedmiotem byłaby instytucja pasująca do naszej strategii koncentrującej się na obsłudze średnich i mniejszych firm oraz zamożnych klientów indywidualnych, będziemy gotowi przyjrzeć się takiej ofercie. Moja zasada to unikanie drogich zakupów i nieuczestniczenie w masowym wyścigu o jakiś podmiot. Poza tym nie widziałem wielu okazji czy transakcji na rynku – dużo się o tym mówi, ale działań brak.
Myśli pan, że w Polsce w ogóle dojdzie do takiej konsolidacji?
Jest kilka banków, o których mówiło się w kontekście konsolidacji, np. Millennium czy Kredyt Bank, ale te tematy były aktualne rok temu. Na rynku niewiele się wydarzyło, więc na razie trudno jest mówić o przemeblowaniu polskiego sektora. Nawet w przypadku grupy KBC, gdzie decyzje podejmowane były przez Komisję Europejską, skończyło się to zaledwie zaleceniem sprzedaży jednej ze spółek zależnych w Polsce. Słyszeliśmy tylko o jednej instytucji, której nazwy nie chcę wymieniać, zainteresowanej sprzedażą swoich aktywów w waszym kraju. Dlatego powtórzę: wskutek kryzysu nie będzie trzęsienia ziemi na polskim rynku bankowym – dotychczasowi właściciele za wszelką cenę będą chcieli utrzymać przynajmniej w 2010 roku swój stan posiadania, a ewentualnych większych ruchów można się spodziewać po kryzysie, kiedy ceny wzrosną.
Z perspektywy Raiffeisena w Polsce to nie był chyba łatwy rok – kryzys swoją drogą, ale na lokalnym rynku przybył wam bardzo agresywny konkurent, czyli Alior Bank. Czy Raiffeisen planuje dostosować strategię w Polsce do nowych wyzwań?
Kryzys najmocniej dotknął banki z segmentu consumer finance. Ale równolegle banki uniwersalne też miały swoje problemy – najpierw odczuły pogorszenie jakości portfela kredytów korporacyjnych, a teraz klientów indywidualnych. Strategia Raiffeisena, czyli skupianie się na osobach lepiej sytuowanych, bankowości prywatnej oraz małych i średnich firmach, dobrze się sprawdziła w czasie kryzysu. U nas portfel kredytowy popsuł się nieznacznie, naszych klientów rzadziej dotykają problemy na rynku pracy. Teraz wiele banków deklaruje, że nastawia się na wsparcie sektora MSP. Wcześniej, kiedy opłacalny był consumer finance, mocno się tam zaangażowały, podobnie z hipotekami, teraz próbują sił w MSP. To nie jest nasza strategia. Świadomie wybraliśmy wspomniane wcześniej obszary i od dłuższego czasu rozwijamy tak sprofilowaną ofertę. Odpowiadając na pytanie, proszę spojrzeć na nasze osiągnięcia w faktoringu, leasingu, a także na sukces naszej platformy walutowej dla firm, która zdobyła 5 tys. klientów w niecały rok. Mamy zamiar nadal być przede wszystkim efektywni, bez oglądania się na konkurencję i rozwijać to, na czym w Polsce znamy się najlepiej. Nawet jeżeli nasz bank nie jest w pierwszej dziesiątce pod względem aktywów, to nie oznacza, że nie możemy robić bardzo dobrego biznesu. Wielkość nie jest decydująca.



Wspomniał pan o zwiększaniu kapitału i odkręcaniu kurka z kredytami na rynkach, na których chcecie być bardziej obecni. Czy ta reguła odnosi się do Polski i roku 2010?
Na pewno odnosi się do wspomnianego sektora MSP, w którym Raiffeisen czuje się najlepiej. Małe i średnie firmy wygrały walkę z kryzysem determinacją i elastycznością. Musimy im teraz dostarczyć finansowania, by mogły ponownie zacząć się rozwijać. Ważne jest wykorzystanie w maksymalnym stopniu funduszy unijnych – to największa szansa Polski na zmniejszanie dystansu do zachodu Europy. Po stagnacji w 2009 roku możliwe jest osiągnięcie w tym roku kilku-, kilkunastoprocentowej dynamiki przyrostu kredytów dla segmentu MSP. A jeśli firma nie będzie mogła dostać kredytu, to zaproponujemy np. faktoring. Finansowanie biznesu ruszy z miejsca. Polskie banki, w tym oczywiście Raiffeisen, mają dość kapitału, by wspomóc gospodarkę.
Jak Polska poradziła sobie z kryzysem od strony instytucjonalnej? Jak pan ocenia działania rządu i banku centralnego?
Polski rząd zasłużył na słowa pochwały, szczególnie patrząc na wyniki gospodarcze Polski w 2009 roku na tle regionu. Trzy punkty są warte podkreślenia: po pierwsze, stabilizacja złotego na początku roku dzięki interwencjom walutowym; po drugie, efektywne wykorzystywanie funduszy unijnych; po trzecie, uzyskanie Elastycznej Linii Kredytowej od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, co poprawiło wizerunek Polski i miało pozytywne przełożenie na złotego. Warto wspomnieć o zwiększonych gwarancjach dla depozytów, ale to zrobiła większość krajów w Europie. Co do banku centralnego, to również można wskazać bardzo potrzebne inicjatywy, jak swapy walutowe, dostępność transakcji zasilających w płynność na dłuższe okresy i wreszcie duże obniżki stóp na początku kryzysu, co pomogło gospodarce. Między innymi dzięki tym działaniom polski sektor bankowy tak dobrze poradził sobie z kryzysem, a rząd nie wydał ani złotówki na wsparcie dla niego.



W którym kraju Raiffeisen radzi sobie najlepiej, a gdzie jest najtrudniej?
Zdecydowanie najtrudniej jest na Ukrainie, w której oprócz głębokiej dekoniunktury i spadku PKB o kilkanaście procent dochodzi jeszcze kwestia nieustannej walki politycznej. Wkrótce odbędą się tam wybory prezydenckie, które mam nadzieję wyłonią silną koalicję, zdeterminowaną do przeprowadzenia reform, które pomogą temu krajowi przezwyciężyć kryzys i zagwarantują dalsze finansowanie z MFW. Wraz ze wzrostem gospodarczym powinno to sprawić, że rok 2010 będzie znacznie lepszy także dla działających tam banków. Do Raiffeisena docierają coraz bardziej optymistyczne sygnały – jeden z naszych klientów z rejonu Doniecka poinformował nas, że pracuje już na 75 proc. swoich mocy, a trzeba pamiętać, że jesienią 2008 roku produkcja całkowicie tam stanęła. Na pewno lekko nie jest na Węgrzech, gdzie mieliśmy silny wzrost zagrożonych kredytów, a perspektywy odbicia tamtejszej gospodarki nie są tak oczywiste.
Z drugiej strony, jest grupa krajów, które świetnie sobie radzą i tu na czoło wysuwa się Polska z solidnym wzrostem gospodarczym. Z naszego punktu widzenia sytuacja wygląda nieźle także w Czechach i na Słowacji.
*Herbert Stepic
szef jednej z największej, obecnej w 17 krajach, grupy bankowej w Europie Środkowej i Wschodniej – Raiffeisen International. Od ponad 30 lat związany z grupą Raiffeisen. W 2006 roku został wybrany Bankowcem Roku w Europie
ikona lupy />
Raiffeisen / Bloomberg