Banki inwestycyjne w londyńskim City, które nieco ponad rok temu na potęgę zwalniały pracowników, teraz równie agresywnie starają się ich zdobyć.
Spowodowany niefrasobliwą działalnością banków kryzys finansowy i krach na giełdach sprawiły, że banki inwestycyjne w londyńskim City na początku kryzysu zwolniły ok. 49 tys. osób. Według danych agencji Bloomberg, na straty odpisały 560 mld dolarów. Rok temu w biurowcach londyńskiego City i pobliskich restauracjach i barach panowały minorowe nastroje. Restauratorzy obawiali się bankructw, a pracownicy banków opowiadali mediom, że co chwila ktoś znika wraz z symbolicznym tekturowym pudłem, w którym musi zmieścić swoje rzeczy.

Popyt na specjalistów

Reklama
Możliwości finansowe banków są większe niż butików, więc te zaczęły tracić najlepszych pracowników, a wraz z nimi klientów, którzy trafili do nich wraz z nowymi pracownikami na początku kryzysu.
W sytuacji gdy doroczne bonusy bankierów przekraczają 25 tys. funtów, obłożone są 50-proc. podatkiem, bankom nie pozostaje nic innego jak mocno podnieść płace. Z szacunków firm rekrutacyjnych wynika, że ekstrapodatek nałożony przez brytyjski rząd zapłaci co najmniej 40 tys. bankierów. Dwa razy więcej niż rząd szacował.

Efekt bumerangu

– Zaczął się efekt bumerangu. Wielkie banki poczuły się bezpieczniej i zaczynają zatrudniać maklerów pracujących w mniejszych firmach – mówi Robert Iati z firmy konsultingowej TABB.
Ostrzej sytuację określa Daryl Bowden z firmy brokerskiej ICAP.
– Banki zabijają butiki – mówi agencji Bloomberg.
Z danych ujawnianych przez firmy rekrutacyjne wynika, że w ostatnich 12 miesiącach wielkie banki, takie jak Citigroup czy Credit Suisse Group, podwoiły roczne pensje kluczowych pracowników. Jak informuje Bloomberg, płaca dyrektora zarządzającego wzrosła z ok. 150 tys. funtów do 300 tys. funtów. W tym samym czasie płace na analogicznych stanowiskach w mniejszych firmach pozostały bez zmian.
300 tys. funtów funtów rocznie proponuje się w City osobom na kierowniczych stanowiskach