Agencje ratingowe Moody’s oraz Fitch ostrzegły wczoraj, że rozważają radykalne obniżenie swojej oceny stanu portugalskich finansów z powodu ogromnego deficytu budżetowego i zadłużenia publicznego. Wygląda więc na to, że wszystkie bez wyjątku kraje południa Europy zaczną płacić za lata nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej prowadzonej pod osłoną euro. Problemy z utrzymaniem równowagi finansowej w peryferyjnych państwach unii walutowej zaczynają już zagrażać stabilności euro. Otwarcie przyznał to nawet podczas poniedziałkowego przesłuchania w Parlamencie Europejskim kandydat na komisarza UE ds. ekonomicznych Olli Rehn. – To bardzo poważne wyzwanie dla całej strefy euro – podkreślił.

>>> Polecamy: Grecja, Hiszpania, kto następny?

Na zagrożenie najszybciej zareagował Międzynarodowy Fundusz Walutowy, którego misja już pod koniec tego tygodnia przyleci do Aten, by doradzić Grekom, jak uzdrowić finanse ich kraju. – To fatalny sygnał dla rynków – mówi nam Philippe Moreau Defarge, specjalista ds. integracji europejskiej we Francuskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. – Prognozy określane wcześniej jako czarne przewidywały, że Grecja nie wygrzebie się sama z kłopotów i będzie musiała prosić MFW o wsparcie, tak jak zrobiły to już Islandia, Łotwa czy Węgry. Teraz te czarne przewidywania zdają się potwierdzać – dodaje.

>>> Czytaj także: Zaciska się pętla długu na krajach Eurolandu

Reklama

Wzrost na kredyt

W przypadku Grecji, Hiszpanii i Portugalii, a także Irlandii szybki rozwój i wzrost strefy euro pomagały przez ostatnią dekadę ukryć poważne problemy strukturalne – uważa prezes brukselskiego Instytutu Bruegla Andre Sapir. – Inwestorzy zagraniczni śmiało lokowali kapitał w tych krajach, uznając, że ryzyko dewaluacji zniknęło. Skutkiem była ogromna bańka na rynku nieruchomości, ale także niewspółmierna do wzrostu wydajności podwyżka pensji. Dziś kraje te stały się zupełnie niekonkurencyjne w stosunku do Niemiec, Holandii czy Francji – mówi nam Sapir.
Jego ocenę potwierdzają dane Eurostatu. Deficyt rachunku bieżącego Grecji osiągnął dramatyczny poziom 14 proc. PKB, a Portugalii – 12 proc. PKB. Gdyby Hiszpania, Portugalia czy Grecja nie należały do strefy euro, wyjście z sytuacji byłoby proste: dewaluacja. W Polsce manewr taki pozwolił uniknąć recesji. Peryferyjne kraje UE nie mają jednak takiej opcji. – Finanse Grecji są w krytycznej kondycji, nie ma jednak mowy, by opuściła ona unię walutową – zaznaczył w poniedziałek Rehn.

>>> Polecamy: Grecki dług publiczny sięgnął 300 mld euro

– Niemcy, Francja i inne kraje Eurolandu nie dopuszczą do tego, bo wyjście Grecji mogłoby się stać początkiem końca całej unii walutowej – mówi nam Hugo Brady, ekspert londyńskiego Center for European Reform. Teraz gdy stabilność Eurolandu jest zagrożona, Bruksela nie będzie też tolerować innego wykroczenia, notorycznie popełnianego przez rządy państw peryferyjnych: lekceważenia reguł równowagi finansowej z Maastricht. To złe wieści zwłaszcza dla Madrytu: Hiszpania, z zadłużeniem publicznym rzędu 67 proc. PKB i zadłużeniem mieszkańców na astronomiczne 177 proc. PKB, będzie musiała gwałtownie ograniczyć wydatki. Oznacza to przedłużenie recesji.



Kryzys potrwa dłużej

– To byłby dramat, gdyby Hiszpania pozostała na peronie, podczas gdy reszta Unii Europejskiej wsiadłaby do pociągu wzrostu gospodarczego – uważa Jordi Gali, profesor Uniwersytetu Pompeu Fabra w Barcelonie. – Tradycyjnie proeuropejscy Hiszpanie mogliby wtedy odwrócić się od Unii – dodaje. Za błędy polityków zapłacą młodzi. Z powodu siły związków zawodowych oraz sztywnych regulacji na rynku pracy w Hiszpanii czy Portugalii zwolnienie etatowych pracowników czy obniżenie im pensji graniczy z cudem.
Przedsiębiorcom pozostaje jedno: nie angażować nowych pracowników. Dlatego już teraz aż 45 proc. Hiszpanów poniżej 27. roku życia pozostaje bez pracy, a wielu decyduje się na emigrację. Zdaniem Brady’ego po latach prosperity mniej rozwinięte kraje strefy euro mogą teraz zostać prześcignięte pod względem zamożności przez niektóre nowe państwa członkowskie UE, które nie przyjęły wspólnej waluty. Jak podaje The Economist, dystans między Polską a Portugalią nie jest już duży. W tym roku dochód narodowy przypadający na przeciętnego Polaka wyniesie 18,7 tys. dolarów, a na Portugalczyka – 22,2 tys. dolarów.