Nie bojkot i krytyka, ale współpraca, wchodzenie z kapitałem i wymaganie potem przestrzegania choćby minimalnych standardów.Koncern z Kalifornii wykonał woltę, po tym jak hakerzy (rządowi?) włamali się na jego serwery, by kontrolować e-maile opozycjonistów. Kiedy w grę wchodzą interesy na rynku wartym miliard dolarów rocznie, Google nie powinien żałować garstki dysydentów. A jednak. Chiny trzeba bowiem nauczyć zasad. Współpraca tak, nawet kosztem milczenia wobec ich aberracji ustrojowych, ale zgoda na hasanie po serwerach, by gromadzić kwity na przeciwników, nie.
Chiny stały się największym eksporterem świata, największym rynkiem motoryzacyjnym, odnotowują oszałamiający wzrost PKB, ich piętą achillesową są jednak technologie. To wciąż kraj zacofany, który musi je kupować. Tu właśnie otwierają się dla Zachodu spore możliwości działania. Powinien on dalej sprzedawać know-how, ale stawiać warunki bez rozgłosu. Google dał przykład, oby inni poszli jego śladem.