Świat prawie 30 lat czekał na pobicie rekordu z przełomu lat 70. i 80. Pękło 700 dol. za uncję, a potem szybko 800 dol., 1 tys. i 1,2 tys.
Okazało się, że wszyscy chcą inwestować w złoto, a w prognozach pojawiły się kosmiczne ceny: 1,5 – 2 tys. dol. za uncję.

>>> Polecamy: Cena złota może skoczyć do 1500 dolarów za uncję

Co łączy tulipany, kolej żelazną, ropę, ryż, domy, internet i złoto? Pozornie nic, ale dla ekonomistów związek jest oczywisty – to bohaterowie spekulacji, na których można było szybko zbić fortuny, a potem równie szybko je stracić. Dziś numerem jeden jest złoto, kupowane na potęgę już nie tylko przez jubilerów i przemysł, ale przede wszystkim przez fundusze inwestycyjne. Nie da się ukryć – w celach spekulacyjnych. To nie kojarzy się dobrze. Właściwie niesłusznie, bo cóż innego jak nie chęć zarobku napędza giełdy, dając kapitał na rozwój biznesu. Ale doświadczenia ostatnich lat każą patrzeć na spekulantów z ostrożnością, bo to, co robią, powoduje, że rynki – papierów wartościowych, walut czy surowców – coraz częściej przypominają kolejkę górską, w której wysiadły hamulce.

>>> Polecamy: Platyna - nowy inwestycyjny hit na rynku metali

Reklama

Kolejna bańka?

Jakież znaczenie dla świata mogła mieć tulipomania, dzięki której w XVII-wiecznej Holandii wielu hodowców kwiatów i kupców zarobiło majątek? Albo gwałtowny rozwój kolei żelaznych w latach 40. XIX w.? Kilka bankructw, złamanych karier, lokalny kryzys. Najnowsze przykłady to zupełnie inna sprawa. Coś zaczyna drożeć i wydaje się, że cena będzie piąć się w górę w nieskończoność. Moda rozprzestrzenia się błyskawicznie po świecie, najpierw mnożąc zyski, a potem siejąc spustoszenie i strach.
Czy „moda” to określenie dobrze opisujące złożone procesy gospodarcze? Chyba tak. Wprawdzie każda bańka spekulacyjna ma swoje podłoże ekonomiczne, ale jest pompowana przez tych, którzy mają największe szanse, by na ruchu w górę zarobić. Gdy takich jest coraz więcej, efekt śniegowej kuli robi swoje. Racjonalizm ustępuje miejsca szaleństwu zakupów, podsycanemu przez producentów i ekspertów prognozujących coraz to nowe pułapy cenowe, nad którym już żadna siła nie jest w stanie zapanować. Wydaje się, że wszyscy zapominają o zasadzie, że jeśli coś mocno zdrożało, to w końcu musi stanieć.

>>> Polecamy: Nowe rekordy ceny złota

Tak było podczas internetowej bańki, która w ciągu pięciu lat wywindowała indeks amerykańskiej technologicznej giełdy NASDAQ z 1 tys. do ponad 5 tys. punktów, by w ciągu roku zjechać do 2 tys. punktów. Tak było z ropą – baryłka z 51 dol. na początku 2007 r. wspięła się do 150 dol. w lipcu 2008 r., a w grudniu kosztowała już... 37 dol. Podobny mechanizm był w ostatnich latach powodem horrendalnego wzrostu cen żywności niemal na całym globie czy nieruchomości w Stanach Zjednoczonych.



Złota hossa to w dużej mierze skutek kryzysu, który rozpoczął się w USA, gdy okazało się, że Amerykanie nie są w stanie spłacać kredytów zaciąganych na kupno drożejących domów. Ceny nieruchomości poleciały w dół, a wraz z nimi ruszyła fala bankructw w sektorze finansowym. Kłopoty Ameryki to kłopoty dolara. Ale gdy inwestorzy uciekają od zielonego, gdzieś muszą ulokować pieniądze. Najbezpieczniej w coś, o czym wiadomo, że zawsze gwarantowało i będzie gwarantować jeśli nie zysk, to przynajmniej zachowanie wartości kapitału. Cóż lepiej spełnia te warunki, jeśli nie złoto? Choć miewa wzloty i upadki, trzyma dobrą cenę. Inflacja się go nie ima. Uncja złota ma w długim czasie stałą wartość mierzoną tzw. parytetem siły nabywczej. Mówiąc po ludzku: za określoną ilość złota możemy kupić zawsze tyle samo jakiegoś towaru. Złoto jest trwałe, praktycznie niezniszczalne. Warto mieć je w sejfie i dziś, i za kilka albo kilkanaście miesięcy, kiedy przez świat może się przetoczyć potężna fala inflacji.
Złoto zakotwiczyło w ludzkiej świadomości jako synonim bogactwa. Niemal od zawsze było przedmiotem pożądania. Nic dziwnego, ma niezwykłe właściwości. Przy małej objętości jest bardzo ciężkie. Łatwe w obróbce, a trwałe. Peter L. Bernstein w książce „Historia złota” ocenia, że dotychczas wydobyty kruszec ciągle istnieje w materialnej postaci: czy to w muzeach, w sztabkach w skarbcach banków centralnych, czy też w postaci złotych zębów i precjozów.
Zasoby złota są jednak bardzo małe w porównaniu z innymi metalami. Bernstein szacuje je na 125 tys. ton. Co rok produkuje się tylko ok. 2,5 tys. ton kruszcu (w Polsce KGHM przy okazji wydobycia miedzi odzyskuje rocznie 350 – 400 kg).
Wydobycie nie jest łatwe. Najgłębsze kopalnie złota w RPA są położone 4 km pod ziemią. Technologia pozyskania musi być więc kosztowna i niebezpieczna. W październiku 2007 r. w kopalni Harmony Gold niedaleko Johannesburga na glębokości 2 km uwięzionych zostało 3 tys. górników, w tym kilkaset kobiet. W połowie tego roku w jednej z zamkniętych kopalń należących do tej samej spółki zginęło ponad 60 osób. Próbowały na własną rękę wydobywać metal.
Najbardziej kontrowersyjne metody wydobywcze stosuje Indonezja. Na wyspie Nowa Gwinea znajduje się najwyżej położona kopalnia miedzi i złota na świecie. Dla inżynierów jest symbolem tryumfu cywilizacji, dla ekologów – wyrzutem sumienia. Żeby eksploatować złoża, trzeba było przedrzeć się przez dżunglę, wejść na wysoką na 4 km górę i rozgrzebać pokrywający ją lodowiec. Zdecydowała się na to amerykańska firma Freeport. Budowa kopalni trwała kilkadziesiąt lat, kosztowała miliard dolarów.

Towar jak inne

Złotem nie zawsze można było swobodnie handlować. Amerykanie dopiero od 1974 r. mają prawo posiadać je w sztabkach – wcześniej istniał państwowy monopol. USA trzymają zresztą największe rezerwy złota przekraczające 8 tys. ton. Ameryka gromadziła je, bo zmuszał ją do tego system z Bretton Woods, który powstał w latach 40. ubiegłego wieku. Państwa zobowiązały się do utrzymywania stałych kursów walut. Punktem odniesienia miał być amerykański dolar wymienialny na złoto. Ustalono sztywno cenę jednej uncji – 35 dol.

System upadł w latach 70. Prezydent Nixon zerwał umowę, bo wydatki na wojnę w Wietnamie były zbyt duże i USA nie potrafiły zgromadzić tyle złota, by pokryć kolejne emisje papierowych dolarów. W 1976 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy uznał, że emisje pieniędzy nie muszą już mieć pokrycia w kruszcu. Złoto stało się takim samym towarem jak inne surowce.



Mimo gigantycznych rezerw to nie USA są światowym centrum handlu złotem, lecz Londyn. Na London Bullion Market (LBMA) dwukrotnie w ciągu dnia – o godz. 10.30 i 15.00 – przedstawiciele pięciu banków spotykają się, by ustalić cenę uncji. Jest ona wyznacznikiem dla reszty świata, chociaż dużymi centrami obrotu metalem są też Zurych, Tokio i Nowy Jork.
Kto sprzedaje złoto? Przede wszystkim producenci. Co jakiś czas na rynek trafiają większe ilości sprzedawane przez banki centralne, które zmieniają strukturę swoich rezerw. Kupują branża jubilerska, przemysł i inwestorzy. Według organizacji World Gold Council w 2007 r. jubilerzy na całym świecie kupili 2,4 tys. ton złota. Przemysł około 462 ton. Do inwestorów trafiło 685 ton. Rok później proporcje zaczęły się zmieniać: inwestorzy zgarnęli z rynku 1,2 tys. ton, jubilerzy 2,1 tys. Popyt eksplodował w pierwszych trzech miesiącach ubiegłego roku. Jubilerzy kupili 341 ton, inwestorzy – prawie dwa razy więcej.
Od końca lat 70., gdy cena kruszcu wspięła się do prawie 700 dol. za uncję, ponad dwie i pół dekady to okres względnego spokoju, kiedy cena oscylowała w granicach od 300 dol. do 500 dol. W 2007 r., gdy w USA zaczęło się mówić o kłopotach, znów pękła granica 700 dol. W niespełna pół roku po upadku banku Lehman Brothers kurs zatrzymał się na 950 dol. i wiadomo było, że dalszy ciąg wspinaczki to tylko kwestia czasu. W październiku 2009 r. uncja kosztowała już ponad 1 tys. dol., w grudniu 1215 dol. Co będzie dalej? Na razie cena spada, ale czy 1,5 tys. dol., czy 2 tys. dol., o których mówią analitycy, to abstrakcja? – Wzrost ceny nie wynika z nagłego zwiększenia zapotrzebowania ze strony przemysłu bądź znacznego ograniczenia produkcji tego kruszcu. Cena złota zależy od aktywności inwestycyjnej – mówi Jarosław Romanowski, dyrektor generalny KGHM Polska Miedź ds. handlu i zabezpieczeń. – Cały czas płyną pieniądze w kierunku złota. A to mały rynek w porównaniu z rynkami papierów wartościowych. Wystarczy, że niewielka część kapitału z giełd trafi na niego, żeby wywindować cenę – dodaje Piotr Kowalski, analityk Investors TFI.
Skąd ten run? Pierwszy powód to ucieczka przed kryzysem. Drugi – moda na złoto wśród indywidualnych inwestorów. Skarby dostępne tylko dla banków centralnych i wielkich instytucji finansowych zaczęły trafiać pod strzechy. I to niekoniecznie w postaci sztabek. Dziś każdy może kupić certyfikaty funduszy ETF. Exchange Traded Funds emitują je i sprzedają inwestorom, a za uzyskane pieniądze kupują towary. W ich magazynach jest więcej złota niż w rezerwach Japonii i Szwajcarii razem wziętych. Największy z nich SPDR Gold Shares zgromadził około 1200 ton kruszcu (polskie rezerwy – notabene przechowywane w Anglii – to mniej niż 100 ton).
Fundusz kupuje i przechowuje sztabki. – Jednostki uczestnictwa notowane są na giełdzie, która daje możliwość szybkiego wyjścia z inwestycji – mówi dyrektor Romanowski. Michał Kowalski, analityk Wealth Solutions, zwraca uwagę, że fundusze ETF systematycznie powiększają swoje zasoby złota. – Jeżeli ktoś zechce zobaczyć cenę 1,5 tys. dol. za uncję, to ją zobaczy. Nie ma problemu, żeby ją wykreować, mając tak dużą siłę, jaką mają ETF-y – dodaje.
Czy złoto będzie jeszcze drożeć? – Cena na koniec marca może wynieść 1,3 tys. dol. za uncję – mówi Piotr Kowalski. Jego zdaniem jest jeszcze dużo miejsca na wzrost. – Przecież licząc w procentach, złoto nie podrożało aż tak bardzo. Ceny akcji niektórych spółek rosną w tysiącach procent – mówi. Jego zdaniem gospodarka jest w długoletnim trendzie wzrostu inflacji, co może potrwać nawet do 2016 r., a złoto traktowane jest jako antyinflacyjny bezpiecznik.
Innego zdania jest Przemysław Kwiecień z X-Trade Brokers. – Po tym, co widzieliśmy niedawno na rynku ropy, mogło się wydawać, że inwestorzy będą bardziej ostrożni. Że nie dadzą się nabrać na tak ewidentną spekulację. Ale rynki mają krótką pamięć – puentuje.
współpraca pb
ikona lupy />
sztabki złota / Bloomberg