Kolejna próba wzrostu na GPW zakończyła się niepowodzeniem, a w końcówce notowań podaż osiągnęła wyraźną przewagę, po tym jak sprzedający przejęli kontrolę nad Wall Street.

Początkowy optymizm wynikał z niezłych raportów Intela - to po wczorajszej sesji i JP Morgan (przed rozpoczęciem dzisiejszych notowań w USA). Jednak im dalej w las, tym więcej drzew inwestorzy dostrzegli w raportach kwartalnych, zwłaszcza banku. Choć zysk wzrósł niemal czterokrotnie w porównaniu do IV kwartału 2008 roku, i przekroczył oczekiwania analityków, to jednak ramię detaliczne przyniosło straty. Księgowość księgowością, ale inwestorzy mieli nadzieję zobaczyć rzeczywisty wzrost przychodów odsetkowych i prowizji z działalności banku. Ta zaś, zamiast rosnąć, kurczyła się w IV kwartale. Stąd na Wall Street optymizmu nie było, a jak to się zwykle dzieje, raport jednej instytucji przełożył się od razu na postrzeganie pozostałych, działających w tej samej branży. Stąd notowania w Nowym Jorku rozpoczęły się od strat, a przed końcem notowań u nas S&P tracił już 0,7 proc.

Naturalnie nie uszło to uwadze inwestorów z Warszawy. Tym razem relatywnie dobre dane o wzroście produkcji przemysłowej w Stanach i wzroście poziomu wykorzystywanych mocy produkcyjnych, puszczone zostały więc mimo uszu, a obawy przed pozostaniem z akcjami na weekend skłoniły część graczy do sprzedaży akcji. W rezultacie, w skali tygodnia WIG20 niemal nie zmienił wartości, zaś amplituda wahań z pięciu ostatnich dni zamknęła się w 50 pkt (2 proc.). Taka stabilizacja nie będzie trwała wiecznie, ale wybicie z niej będzie tym silniejsze, im dłużej potrwa okres spokoju na rynkach.

Złym prognostykiem jest zachowanie rynku walutowego, a w szczególności wzrost wartości dolara, który zyskał 0,9 proc. do euro. Sporo mówi się dziś o kłopotach jakie może mieć euro w związku z sytuacją fiskalną Grecji. Wczoraj prezes ECB powiedział, że Grecja nie może liczyć na dodatkowe wsparcie, zaś rząd Grecji przedstawił tyleż ambitne plany sanacyjne, co równie mało konkretne. Kurs euro spadł dziś do 1,437 USD czyli poziomu najniższego od tygodnia.

U nas reakcja była słabsza niż można było oczekiwać. Dolar podrożał o 0,7 proc. do 2,81 PLN, a euro potaniało nawet o 0,1 proc. spadając poniżej 4,04 PLN, co w cenach zamknięcia nie zdarzyło się od roku. Frank natomiast niemal nie zmienił wartości.

Reklama

Umocnienie dolara wpłynęło na zachowanie surowców. Ropa potaniała o 0,9 proc. do 78,5 dolara za baryłkę, czyli ceny najniższej od wigilijnej kolacji. Jeszcze mocniej potaniało złoto - o 1,3 proc., a miedź zrzuciła 0,8 proc.